Tę historię zna każdy fan Formuły 1. Mamy lata 70., a dokładniej ich drugą połowę. W stajni Ferrari i McLarena ściga się dwóch utalentowanych kierowców: Niki Lauda oraz James Hunt. Nie lubiąc się za bardzo, jednocześnie szczerze się podziwiają i to właśnie ich rywalizacja była najbardziej emocjonująca w tamtym okresie. Gdy do tego dodamy sławetny wypadek na torze w Nurburgring, gdzie Lauda wypadł z toru na drugim okrążeniu, a jego Ferrari stanęło w płomieniach, dostaniemy niesamowicie ciekawy temat na fabułę. Szybka rekonwalescencja Laudy (trwała zaledwie 6 tygodni!) i powrót do tego, co kochał najbardziej - czyli ścigania, żeby potem gonić Hunta, niwelować jego przewagę, a na końcu przegrać jednym punktem - są osią napędową całego filmu.

Mimo że bohaterów mamy dwóch, to narratorem jest sam Lauda. Ładnie spina klamrą cały film, opowiadając o swoich dokonaniach, a przede wszystkim o sławnej rywalizacji z Huntem. Trzeba oddać sprawiedliwość dziejową, że pomimo przegranego mistrzostwa jest on tak naprawdę moralnym zwycięzcą. Wrócił do wyścigów po niebywale niebezpiecznym wypadku, mając w połowie poparzoną twarz (blizny do dzisiaj są jego znakiem charakterystycznym), a do tego sięgnął potem po kolejne mistrzostwa. Gorzej działo się z Huntem, dla którego wygrana była początkiem końca kariery. 

Jednak to, co działo się później, nie ma znaczenia. Ron Howard skupia się na tym jednym sezonie, podczas którego rywalizacja była najbardziej zaciekła. Opiera historię na dualizmach i kontraście. James Hunt to bawidamek, który nie stroni od alkoholu i papierosów. Zamiast trenować, woli podrywać dziewczyny. Lauda stanowi jego przeciwieństwo. Nie chodzi do barów, jest skryty, zamknięty w sobie, do tego wymaga od siebie perfekcji. Dwa zupełnie różne charaktery i jeden wspólny mianownik - Formuła 1.

Ich motywacje, dla których się ścigają, podejście do sportu, kłótnie, ale także wzajemny szacunek są niesamowite. I mimo że jest to film biograficzny, ogląda się go z zapartym tchem. Reżyser nie zapomina oczywiście o sporcie. Ujęcia podczas wyścigów dobrze oddają atmosferę panującą na torze, szczególnie że operator kamery jest niebywale pomysłowy, a zdjęcia są perfekcyjne. Liczne zbliżenia, skakanie pomiędzy ujęciami i szybki montaż podkreślają prędkość bolidów. 

Do zdjęć dochodzi świetna muzyka Hansa Zimmera i dobre prowadzenie aktorów, ale to już zasługa Rona Howarda, reżysera. Mimo że Chris Hemsworth nie jest najlepszym aktorem na świecie, dobrze oddał naturę Hunta - jego urok osobisty, czar, który roztaczał, a jednocześnie zacięcie i waleczność. Prawdziwą rewelacją okazał się natomiast Daniel Bruhl. Jego nieco karykaturalna, ale wierna charakteryzacja, akcent i sposób mówienia dobrze obrazują Laudę. Szczególnie że momentami musiał grać praktycznie tylko oczami, będąc już poparzonym. 

Driven  Rona Howarda jest filmem psychologicznym, gdzie sport jest tłem, a jednocześnie motorem napędowym działań bohaterów. Jest też ich zgubą lub zbawieniem. Nieprzewidywalny, zatracający, a jednocześnie niezwykle wciągający. W rękach utalentowanego reżysera temat ten stał się okazją do stworzenia małego filmowego arcydzieła. To jeden z tych obrazów, które trzeba zobaczyć. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj