„Ja nie jestem czarny. Ja jestem O.J.!” – te słowa niczym echo niosą się w trakcie seansu O.J.: Made in America, pięcioodcinkowej miniserii stacji ESPN. I choć brzmią one absurdalnie, to by zrozumieć historię błyskotliwej kariery i spektakularnego upadku jednej z najsłynniejszych postaci amerykańskiego show-biznesu lat 80., nie sposób nie odnieść się do rasowych konfliktów, jakie rozgrywały się w USA na przestrzeni ostatnich dekad. Konfliktów, które w dzisiejszych czasach powracają ze zdwojoną siłą. Wspomnianą wyżej deklarację Orenthala Jamesa Simpsona – gwiazdy futbolu amerykańskiego, popularnego aktora i biznesmena – słyszeliśmy ostatnio w telewizji nie raz, lecz dwukrotnie. W zeszłym roku stacja FX wyemitowała bowiem pierwszy sezon antologii American Crime Story o podtytule People v O.J. Simpson, który skupiał się na tzw. „procesie stulecia” mającym dowieść, że ulubieniec Ameryki jest odpowiedzialny za brutalne morderstwo byłej żony oraz jej bliskiego przyjaciela. Czy potrzebne są nam aż dwa seriale opowiadające o tej samej postaci? Okazuje się, że to być może wciąż za mało, by zrozumieć uwielbienie amerykańskiego społeczeństwa wobec Simpsona, a także konflikt dzielący obywateli i skupiający w sobie szerokie spektrum problemów współczesnego świata – od nierówności rasowej, przez brutalność policji i wadliwy wymiar sprawiedliwości, po kwestię celebryctwa. Jak sam tytuł wskazuje, miniseria Ezry Edelmana to nie tylko omówienie sądowej rozprawy, lecz opowieść o życiu i upadku czarnoskórego gwiazdora, poczynając od spektakularnej kariery biegacza na boisku USC w Los Angeles, a na wyroku 33 lat więzienia za napad z bronią ręku kończąc. Przejrzenie najważniejszych faktów z życia O.J. Simpsona nie wystarczy jednak, by zrozumieć uniewinniający go wyrok, jaki zapadł w 1994 roku. Dlatego też seria ESPN buduje szeroki kontekst, który obrazuje, w jakim miejscu znajdowała się Ameryka w drugiej połowie XX wieku, jeśli chodzi o kwestie rasowe. Twórcy poświęcają więc sporo czasu zamieszkom w Watts, ruchowi na rzecz praw obywatelskich, zabójstwu Eulii May Love i Latashy Harlings oraz pobiciu Rodneya Kinga. Wszystko to składa się nie tylko na obraz Los Angeles przed „procesem stulecia”, lecz ukazuje także negatywny stosunek czarnoskórej społeczności do policji i wymiaru sprawiedliwości. Teoretycznie więc rozprawa O.J. Simpsona – pełna niezbitych dowodów jednoznacznie wskazujących na winę gwiazdora – powinna być banalnie prosta. Tak jednak nie było. Dlaczego? Bo prawdą jest to, że O.J. nie był czarny. Sięgając po ogromną ilość archiwalnych nagrań i dokumentów, twórcy kreślą wiarygodny portret Ameryki końca XX wieku. Ameryki spolaryzowanej, ślepo wpatrzonej w ekrany telewizora w pogoni za sensacją – zupełnie jakby przez te kilka ostatnich dekad nic się nie zmieniło. A w telewizji O.J. był codziennie – jako aktor (grał w filmach i reklamach), komentator sportowy i celebryta. Najdokładniejszy obraz tworzą jednak rozmówcy – od przyjaciół „Juice’a”, przez prawników prowadzących sprawę przeciwko niemu, po świadków i członków ławy przysięgłych. Nie ma tu jednak mowy o bezstronności. Samej rozprawie poświęcone zostały aż dwa półtoragodzinne odcinki – wnikliwe i zniuansowane, a jednak z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez świadków wydarzeń widz jest coraz bardziej przekonany, że gwiazda The Naked Gun: From the Files of Police Squad! odpowiada za podwójne morderstwo, zaś każdy błąd prokuratury był szansą na kolejne nieczyste zagrania adwokackiego „dream teamu” O.J. Simpsona. Choć od rozprawy minęło ponad 20 lat, kontrowersje wokół niej wciąż są żywe, co udowadnia obecność w telewizyjnej ramówce dwóch produkcji o tej samej tematyce, które pojawiły się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Przez głos świadków wciąż przebijają się irytacja, niedowierzanie oraz żal – za popełnione błędy, niezrozumienie sytuacji politycznej, a przede wszystkim niezrozumienie fenomenu O.J. Simpsona, który dla większości nie był czarny – był przezroczysty. Był kimś, kogo zabierało się do klubu golfowego dostępnego tylko dla białych; kimś, kto mógł zamieszkać w Brentwood – białej, bogatej dzielnicy Los Angeles. W ostatnim odcinku pojawia się stwierdzenie, że uniewinnienie O.J. Simpsona nie było zemstą za Rodneya Kinga, lecz za poprzednie 400 lat, pełne przemocy i niesprawiedliwości – tym samym O.J., czy tego chciał, czy nie, stał się symbolem walki o rasową równość. I nieważne, jak naciągana czy daleko idąca jest ta konkluzja. Nie zmienia to bowiem faktu, że jeden z najbardziej haniebnych epizodów w historii amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości nie ma tylko jednej ofiary i jednego winowajcy. W tym wypadku prawdopodobnie wszyscy jesteśmy winni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj