Robert Kirkman, za sprawą ekranizacji serii Żywe Trupy. Tom 1 i 2 (audiobook) czy Outcast #1, stał się jednym z najlepiej rozpoznawalnych scenarzystów komiksowych. Tym razem, w duecie z rysownikiem Lorenzo De Felici, przedstawia zupełnie nową historię zatytułowaną Oblivion Song, vol. #1, czy jak kto woli - Pieśń Otchłani. Na kartach pierwszej części zarysowana została początkowo intrygująca, ale wraz z rozwojem wydarzeń nieco spychana na dalszy tom, sceneria. Mianowicie na skutek (początkowo) nieznanego zjawiska doszło do przesunięcia się fragmentu naszej rzeczywistości do innego wymiaru, zdominowanego przez wielkie bestie. Jest tylko jeden śmiałek – jak łatwo się domyślić, główny bohater tej historii – który przez lata przebija się na drugą stronę, by ratować ostatnich ocalałych ludzi. Nie jest to jednak altruista: przede wszystkim chce poznać los swojego brata… a także ma jeszcze jeden powód, który wychodzi na jaw dopiero pod koniec albumu. Komiksy tworzone przez Kirkamana zwykle mają jedną wspólną cechę: wykorzystują element fantastyczny, by odmienić naszą rzeczywistość, a następnie w tak zmienionych realiach wystawić bohaterów na próby charakteru. Wydaje się, że i w tym przypadku scenarzysta podąża tym tropem. Choć początek zwiastuje nam mocną historię sci-fi (i faktycznie jest to oś przewodnia komiksu), to na pierwszy plan wysuwają się wątki obyczajowe, często związane z  postaciami drugoplanowymi. Ten zabieg sprawia, że bohaterowie powinni nabierać głębi i budzić emocje czytelnika. Cóż, nie tym razem.
Źródło: Non Stop Comics
Przede wszystkim historia nie potrafi zainteresować. Kirkman zbytnio brnie w wątki obyczajowe postaci, których ani jeszcze dobrze nie znamy, ani nie wydają się one interesujące. Efektem są dramaty, które zupełnie czytelnika nie obchodzą… lub ewentualnie zdają się przerysowane i bez znaczenia. Także i tajemnica dotycząca innego wymiaru nie potrafi nabrać znaczenia: niby cały czas gdzieś w tle się przewija, ale ma się wrażenie, że w zasadzie nikogo to nie interesuje. A jak nie interesuje bohaterów, to dlaczego miałby się tym przejąć czytelnik? Nawet finałowy twist, z obowiązkowym cliffhangarem, niespecjalnie wzmaga emocje. Może stać się przyczynkiem do czegoś ciekawego, ale n razie to kolejny element, który na razie nie wybrzmiał.
Niespecjalnie całość ratują ilustracje. Styl prezentowany przez De Feliciego jest dość schematyczny, pozbawiony detali czy mocy w poszczególnych kadrach. Plansze nie robią specjalnego wrażenia i przegląda się je raczej obojętnie. Wiadomo, te cechy w komiksie wcale nie są najważniejsze, ale jeśli jesteśmy już przy twórczości Kirkmana, to znacznie prostsze w formie Żywe trupy jednak niosły w rysunkach znacznie większą moc i potrafiły wywołać emocje. A tu, niestety, czy to postacie, czy potwory, sceny statyczne czy dynamiczne… żadne nie potrafią trafić we wrażliwą emocjonalnie czy estetycznie strunę. Naprawdę okładka zwiastuje znacznie więcej, niż się znajduje w środku. Zasadniczym problemem pierwszego tomu Oblivion Song jest to, że jest w nim za wiele elementów mających – przynajmniej tak należy zakładać – budować napięcie w tle… że w efekcie podchodzi się do nich na chłodno. Gdy dodać do tego dość przeciętną stronę graficzną, to otrzymujemy komiks daleki od oczekiwań fanów twórczości Roberta Kirkmana.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj