Obóz integracyjny ("Welcome to the Jungle") przedstawia się następująco. Chris to przeciętny pracownik firmy zajmującej się projektowaniem i tworzeniem opakowań. Każdy jego dzień jest taki sam. Siedzi, projektuje, potem dostaje ochrzan od swojego przełożonego, następnie śpi, śni o lepszym życiu i czeka na swoją okazję. Ta nadarza się już przy najbliższym spotkaniu z klientem, ale niestety szef zespołu - Phil - kradnie pomysł i sam przedstawia go na zebraniu. Jakby tego było mało, prezes nie wierzy Chrisowi i każe mu się uspokoić oraz brać przykład z rezolutnego bardziej doświadczonego pracownika.
Oczywiście to nie koniec kłopotów Chrisa: dziewczyna, w której się podkochuje, go nie zauważa, jego najlepszy i chyba jedyny kumpel pali na umór trawkę, a firma wysyła wszystkich na wyjazd integracyjny na bezludną wyspę gdzieś pośrodku niczego. Ekspedycją i ćwiczeniami na dowodzić wykwalifikowany były wojskowy - Storm Rothchild.
Na tym można by było zakończyć całą recenzję, bo takich filmów jak Obóz integracyjny powstało tysiące. Klisza pogania kliszę, wszystko oparte jest na znanych schematach, a na wyżyny aktorstwa nie wspina się absolutnie nikt z obsady. Patrząc na małe doświadczenie reżysera i jeszcze mniejsze scenarzysty, najprawdopodobniej nikt tego od nich nie wymagał. A szkoda, bo obraz Meltzera nie jest wcale taki głupi, jaki się może na pierwszy rzut oka wydawać. Problemem jest niewielki budżet oraz za małe zaznaczenie granicy pomiędzy świadomym pastiszem a niezamierzoną parodią.
Szwankuje przede wszystkim humor. Kloaczny, gdzie wszyscy śmieją się z fekaliów, genitaliów, kobiecych piersi i własnej głupoty. Oczywiście istnieją całkiem niezłe komedie oparte tylko na tym, które się doskonale sprawdzają. Tam jednak wynika to z pewnej konwencji, tutaj zaś reżyser miota się pomiędzy puszczaniem oka do świadomych widzów, zdejmowaniem nogi z gazu i kurczowym trzymaniem się pedała hamulcu, przez co film nie tylko nie odnajduje własnej tożsamości, ale przede wszystkim jest stopowany przez samych twórców. Widać to także w grze aktorskiej. Raz jest całkowicie poważna, że aż widz zastanawia się, czy aby przypadkiem aktorzy nie traktują serio całego przedsięwzięcia; drugi raz zaś widać po nich, że doskonale się na planie bawią, a scenariusz jest jedynie pretekstem do wyśmiania konwencji i innych tego typu filmów.
Bo i mamy tutaj kilka trafionych pomysłów. Jeżeli przyjąć, że całość jest pastiszem na korporacyjny świat, powagę i próbę zapewnienia ludziom jakiejkolwiek rozrywki, to znajdziemy kilka całkiem przyzwoitych momentów. Sama postać Jean-Claude Van Damme'a jest tutaj doskonale scharakteryzowana i aż szkoda, że nie poświęcono jest więcej czasu. Popularny niegdyś JCVD na starość tworzy parodię samego siebie, ironizując i odgrywając przerysowane kalki własnych bohaterów. Wychodzi mu to zresztą znakomicie.
Czytaj również: Michael Jai White w akcji. Zwiastun "Falcon Rising"
Strzałem w dziesiątkę jest również zabawa z konwencją kina survivalowego, gdzie na wierzch wychodzą pierwotne instynkty - tutaj nieco podrasowane przez halucynogeny. Kiedy Phil przejmuje władzę w zespole i podaje wszystkim odpowiednie środki, mianując się potem bogiem nowego plemienia, wypędzając jednocześnie pozostałych (z Chrisem na czele), wiemy, że reżyser odrobił lekcje i "Władców Much" przeczytał. Brak tutaj jednak konsekwencji, przez co film zamienia się znowuż w festyn nietrafnych decyzji, a cały precyzyjnie budowany plan tworzenia parodii spala na panewce.
Obóz integracyjny mógł być naprawdę niezłym filmem. Zabrakło doświadczenia. O ile aktorzy jeszcze sobie radzą (przodują przede wszystkim Adam Brody, Rob Huebel i Jean-Claude Van Damme), o tyle reżyser i scenarzysta ewidentnie nie wyrabiają. Mając kilka niezłych pomysłów (akcja z tygrysem - choć stara i oklepana, to wciąż zabawna), nie potrafią się zdecydować, w którą iść stronę, przez co film momentami jest nie tylko nieśmieszny, ale wręcz żenujący.
Wydanie DVD |
Dodatki: zwiastun, zapowiedzi |
Język: angielski - 5.1, polski (lektor) - 5.1 |
Napisy: polskie |
Obraz: 16:9 |
Wydawca: Monolith |