„Obóz integracyjny” DVD: Korporacyjna szkoła przetrwania – recenzja
Korporacyjny reżim, ciężka praca i próba zjednoczenia zespołu poprzez wyjazd integracyjny. To mogła być lekka, nieco głupawa, ale jednak będąca pastiszem komedia. Coś po drodze się jednak zepsuło i film Roba Meltzera pt. Obóz integracyjny wyszedł po prostu słabo.
Korporacyjny reżim, ciężka praca i próba zjednoczenia zespołu poprzez wyjazd integracyjny. To mogła być lekka, nieco głupawa, ale jednak będąca pastiszem komedia. Coś po drodze się jednak zepsuło i film Roba Meltzera pt. Obóz integracyjny wyszedł po prostu słabo.
Obóz integracyjny ("Welcome to the Jungle") przedstawia się następująco. Chris to przeciętny pracownik firmy zajmującej się projektowaniem i tworzeniem opakowań. Każdy jego dzień jest taki sam. Siedzi, projektuje, potem dostaje ochrzan od swojego przełożonego, następnie śpi, śni o lepszym życiu i czeka na swoją okazję. Ta nadarza się już przy najbliższym spotkaniu z klientem, ale niestety szef zespołu - Phil - kradnie pomysł i sam przedstawia go na zebraniu. Jakby tego było mało, prezes nie wierzy Chrisowi i każe mu się uspokoić oraz brać przykład z rezolutnego bardziej doświadczonego pracownika.
Oczywiście to nie koniec kłopotów Chrisa: dziewczyna, w której się podkochuje, go nie zauważa, jego najlepszy i chyba jedyny kumpel pali na umór trawkę, a firma wysyła wszystkich na wyjazd integracyjny na bezludną wyspę gdzieś pośrodku niczego. Ekspedycją i ćwiczeniami na dowodzić wykwalifikowany były wojskowy - Storm Rothchild.
Na tym można by było zakończyć całą recenzję, bo takich filmów jak Obóz integracyjny powstało tysiące. Klisza pogania kliszę, wszystko oparte jest na znanych schematach, a na wyżyny aktorstwa nie wspina się absolutnie nikt z obsady. Patrząc na małe doświadczenie reżysera i jeszcze mniejsze scenarzysty, najprawdopodobniej nikt tego od nich nie wymagał. A szkoda, bo obraz Meltzera nie jest wcale taki głupi, jaki się może na pierwszy rzut oka wydawać. Problemem jest niewielki budżet oraz za małe zaznaczenie granicy pomiędzy świadomym pastiszem a niezamierzoną parodią.
Szwankuje przede wszystkim humor. Kloaczny, gdzie wszyscy śmieją się z fekaliów, genitaliów, kobiecych piersi i własnej głupoty. Oczywiście istnieją całkiem niezłe komedie oparte tylko na tym, które się doskonale sprawdzają. Tam jednak wynika to z pewnej konwencji, tutaj zaś reżyser miota się pomiędzy puszczaniem oka do świadomych widzów, zdejmowaniem nogi z gazu i kurczowym trzymaniem się pedała hamulcu, przez co film nie tylko nie odnajduje własnej tożsamości, ale przede wszystkim jest stopowany przez samych twórców. Widać to także w grze aktorskiej. Raz jest całkowicie poważna, że aż widz zastanawia się, czy aby przypadkiem aktorzy nie traktują serio całego przedsięwzięcia; drugi raz zaś widać po nich, że doskonale się na planie bawią, a scenariusz jest jedynie pretekstem do wyśmiania konwencji i innych tego typu filmów.
Bo i mamy tutaj kilka trafionych pomysłów. Jeżeli przyjąć, że całość jest pastiszem na korporacyjny świat, powagę i próbę zapewnienia ludziom jakiejkolwiek rozrywki, to znajdziemy kilka całkiem przyzwoitych momentów. Sama postać Jean-Claude Van Damme'a jest tutaj doskonale scharakteryzowana i aż szkoda, że nie poświęcono jest więcej czasu. Popularny niegdyś JCVD na starość tworzy parodię samego siebie, ironizując i odgrywając przerysowane kalki własnych bohaterów. Wychodzi mu to zresztą znakomicie.
Czytaj również: Michael Jai White w akcji. Zwiastun "Falcon Rising"
Strzałem w dziesiątkę jest również zabawa z konwencją kina survivalowego, gdzie na wierzch wychodzą pierwotne instynkty - tutaj nieco podrasowane przez halucynogeny. Kiedy Phil przejmuje władzę w zespole i podaje wszystkim odpowiednie środki, mianując się potem bogiem nowego plemienia, wypędzając jednocześnie pozostałych (z Chrisem na czele), wiemy, że reżyser odrobił lekcje i "Władców Much" przeczytał. Brak tutaj jednak konsekwencji, przez co film zamienia się znowuż w festyn nietrafnych decyzji, a cały precyzyjnie budowany plan tworzenia parodii spala na panewce.
Obóz integracyjny mógł być naprawdę niezłym filmem. Zabrakło doświadczenia. O ile aktorzy jeszcze sobie radzą (przodują przede wszystkim Adam Brody, Rob Huebel i Jean-Claude Van Damme), o tyle reżyser i scenarzysta ewidentnie nie wyrabiają. Mając kilka niezłych pomysłów (akcja z tygrysem - choć stara i oklepana, to wciąż zabawna), nie potrafią się zdecydować, w którą iść stronę, przez co film momentami jest nie tylko nieśmieszny, ale wręcz żenujący.
Wydanie DVD |
Dodatki: zwiastun, zapowiedzi |
Język: angielski - 5.1, polski (lektor) - 5.1 |
Napisy: polskie |
Obraz: 16:9 |
Wydawca: Monolith |
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat