Dwoje rozwodników: kobieta i mężczyzna – a może troje. Tak, o ten trójkąt powstało całe zamieszanie. Eva (Julia Louis-Dreyfus) to rozwiedziona masażystka, na co dzień zmagająca się z niezbyt interesującymi klientami, samotnie wychowująca córkę, z namiętnością oddająca się plotkom z przyjaciółką (Toni Colette). W końcu dochodzi do wniosku, że musi znaleźć sobie jakieś dodatkowe zajęcie, gdyż nieubłaganie zbliża się wyjazd córki na studia. Chce uciec od nadchodzącej samotności, tylko jak? Idzie na przyjęcie z przyjaciółmi, gdzie poznaje zabawnego mężczyznę, Alberta (James Gandolfini), pracującego w archiwum telewizyjnym. Wkrótce umawia się z nim na spotkanie. Zaczyna rodzić się dojrzałe uczucie między bohaterami z bagażem wspomnień i rozczarowań. Na tym samym przyjęciu Eva poznaje poetkę o imieniu Marianne (Catherine Keener), która szybko staje się jej nową klientką, a jeszcze szybciej - przyjaciółką. Kobiety zwierzają się sobie, narzekają na byłych mężów, rozmawiają o obecnym partnerze Evy oraz o córkach przygotowujących się do wyjazdu na studia. Masażystka przypadkiem orientuje się, że jej uroczy Albert to były mąż Marianne, o którym tak wiele złego usłyszała.

Ani słowa więcej jest komedią romantyczną, ale z niewielką dawką romantyzmu, za to z ogromnym wachlarzem ludzkich problemów. Pokazuje defekty kobiet i mężczyzn, ich wady i zalety. Często spotykamy ludzi, którzy mają w sobie jakieś dziwne przyzwyczajenie, coś, co nas denerwuje, a czasem wręcz doprowadza do szału; tak było z Albertem i Marianne. Dzięki Holofcener uświadamiamy sobie, jak bardzo niemożliwym jest "noszenie na szyi tabliczki ze swoimi wadami". Jesteśmy świadkami wygasania uczucia po poznaniu rozmaitych ułomności drugiej osoby.

Eva znalazła się w kłopotliwej sytuacji. Początkowo jest zachwycona Albertem, szczęśliwa, uśmiechnięta, ale później zdaje sobie sprawę, że to ten ohydny mąż przyjaciółki, co znacząco wpływa na jej zachowanie względem partnera. Nicole Holofcener doskonale ujmuje tutaj podatność na sugestie innych ludzi. Pokazuje, jak łatwo wpłynąć na zdanie innych, zatruć zdrowy, czysty związek i nieświadomie zmienić swoje uczucia.

Kolejna komplikacja wynika z doświadczeń Alberta i Evy - oboje mają za sobą nieudane małżeństwo i rozwód. Strach przed "powtórką z rozrywki" trochę ich paraliżuje. Choć uczucie ciągle się rozwija, narażone jest na niepowodzenie przez sam lęk i przeświadczenie, że pechowe małżeństwo zmniejsza prawdopodobieństwo znalezienia tej właściwej osoby. Strach przed kolejnym nieudanym związkiem paraliżuje obojga. Dodatkowym aspektem jest wiek. Czy naprawdę w pewnym momencie już nie wypada? Nie, raczej nie. Jednak dla naszych bohaterów zdmuchnięte 50 świeczek na torcie jest zdecydowaną przeszkodą. Obudzone nadzieje Alberta i Evy nie pozwalają im łatwo zrezygnować z miłości i stawiają ich przed ważnym wyborem: odwrócić się od szczęścia w obawie przed porażką albo skorzystać z szansy, jaka się przytrafiła. Na dalszym planie pani reżyser przedstawia takie życiowe trudności, jak: samotne wychowywanie dziecka, przyjaźń matki z córką, problemy dojrzewania i pierwsze związki. Wszystkie pozostałe postacie i ich absurdalne kłótnie to wciąż tylko tło dla dojrzałej miłości.

W Ani słowa więcej ostatni raz zobaczyliśmy wspaniałego aktora, jakim był James Gandolfini. Nie sposób nie zauważyć jego mistrzowskiego warsztatu. Julia Louis-Dreyfus i Catherine Keener to owszem, utalentowane aktorki, jednak tym razem stanowią jedynie ozdobnik do kreacji Gandolfiniego. Do tego tria można dodać Toni Colette i mamy wszystkie wyostrzone, barwne osobowości. Pozostali ledwo się przebijali, jakby przez mgłę.

Całość przyjemna, lekka, umoralniająca. Holofcener nie zapomniała, że robi komedię, więc zgrabnie poprzeplatała emocjonalne wzloty z upadkami rozsądnych bohaterów. Podsumowując: pomysł wyjątkowy, a realizacja świetna. Ani słowa więcej zawiera w sobie pouczenie, które odczytujemy przez ukazanie prawdziwości wydarzeń, realności. Zwykłe, codzienne sytuacje przedstawiono tak, aby widz się z nimi identyfikował. Produkcja na pewno chwyta za serce i rozgrzewa umysł. To bardzo trafiona komedia o związkach, ale niestety pozostająca bez fajerwerków, momentami dłużąca się. Solidna rozrywka, ale jedynie w czasie seansu - po wyjściu z kina gaśnie jej blask.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj