Konstrukcja filmu nie jest ani odkrywcza, ani skomplikowana. Podczas pięcioletniej odsiadki Debbie Ocean (Sandra Bullock) obmyśla plan skoku życia. Chce ukraść diamentowy naszyjnik o wartości 150 mln dolarów. Do tego będzie potrzebowała swojej dawnej partnerki Lou (Cate Blanchett) oraz członków ekipy posiadających unikalne umiejętności. Amity (Mindy Kaling) potrafiącej w sposób bezbłędny obchodzić się z diamentami najwyższej klasy, Tammy (Sarah Paulson) – specjalistki od logistyki, Constance (Awkwafina) – genialnej szulerki, Nine Ball (Rihanna) – najlepszej hakerki oraz Rose (Helena Bonham Carter) – światowej sławy projektantki, która czasy świetności ma już za sobą. Podczas wystawnej gali panie muszą ukraść naszyjnik, który będzie zdobił dekolt znanej aktorki Daphne Kluger (Anne Hathaway). Jak to bywa w takich filmach, zadanie okazuje się trudniejsze niż początkowo zakładano. Gary Ross to nie Steven Soderbergh, co do tego nie ma wątpliwości. Jego Ocean’s 8 brakuje tego charakterystycznego sposobu narracji, który wyróżnia Stevena. Gdy więc oglądamy, jak ekipa konstruuje swój plan dopada nas nuda. W poprzednich częściach reżyser wprowadzał dynamikę ujęć. Dzielił ekran na kilka części, przyśpieszając pokazywanie danej „sztuczki”. Widz siedział z zaciekawieniem. U Rossa tego nie ma, przez co wiele scen niemiłosiernie się dłuży. Sam skok jest zaś pozbawiony finezji, nie podnosi u widza adrenaliny, tak by siedząc na skraju fotela, trzymał kciuki za powodzenie akcji. W tym przypadku wszystko idzie prawie jak po sznurku. Problemy, na jakie natrafiają dziewczyny, są przewidywalne i nie stanowią większego wyzwania. Do tego dochodzi największy zgrzyt, czyli zdradzenie już na plakacie promującym film jednego z większych twistów fabularnych. Ujawnienie go więc pod koniec seansu nie wywołuje większego zaskoczenia. Twórcy tak bardzo chcą, by widz wiedział, że jest to spin off trylogii z Clooneyem i Pittem, że nie dają nam o tym zapomnieć. Do znudzenia powtarza się, że Debbie to młodsza siostra Danny’ego. Gościnnie pojawia się nawet Reuben (Elliott Gould) i Yen (Shaobo Qin). Zabawne jest też jak scenarzyści silą się na to, by grupa składała się z samych kobiet, bo to teraz ich czas, by pokazać, że nie są gorsze od męskiej ekipy. Jednak gdy dochodzi do wielkiego finału, to okazuje się, że pierwiastek męski jest niezbędny do wykonania misji i bez niego całość rozsypałaby się jak domek z kart. Ocean's 8 jest filmem strasznie nierównym. Początek daje nadzieję na ciekawą intrygę, jednak szybko te marzenia umierają, gdy tempo rozwoju akcji znacząco zwalnia, by dopiero pod koniec nabrać odpowiedniej szybkości. Problem tkwi, jak już pisałem, w montażu i pomyśle jak atrakcyjnie przedstawić na ekranie skomplikowany, wielopoziomowy skok. Ross wybrał jeden z najgorszych wariantów, czyli szczegółowe pokazywanie każdego jego aspektu w takim tempie, by wszystko było zrozumiałe dla widza, bez potrzeby szybkiego tłumaczenia pod koniec filmu. Gwiazdorska obsada robi co może, by w tym czasie skupić na sobie uwagę widza i nie zanudzić go na śmierć. Świetnie prezentuje się żeński duet Bullock – Blanchett, który ma być, jak rozumiem odpowiedzią na duet Clooney – Pitt. Panie wytrzymały presję i bardzo fajnie się je ogląda. Ciekawie też prezentuje się Hathaway jako zarozumiała gwiazda filmowa. Ta rola odbiega od jej dotychczasowego wizerunku (dotąd zawsze grała szlachetne postaci). Tu mogła sobie trochę poszaleć. Fani Rihanny też będą zadowoleni. Piosenkarka może nie ma zbyt dużo momentów, by się wykazać, ale jej gra aktorska nie kłuje w oczy. Podobnie jest zresztą z Heleną Bonham Carter, której przypadła rola roztrzepanej i trochę nierozgarniętej projektantki, którą aktorka zagrała perfekcyjnie. Gdyby tylko reżyser miał lepszy pomysł na wykorzystanie obsady, którą udało mu się zebrać, mielibyśmy film dorównający trylogii, a tak to taki miły lekki, ale przeciętny film o pewnym napadzie. Choć muszę przyznać, że na tle oryginału z 1960 z Frankiem Sinatrą w roli głównej i tak jest dobry. Tam to dopiero tempo leżało. Jeśli plotki się sprawdzą i czekają nas jeszcze dwie części żeńskiej trylogii, to ja nie mam nic przeciwko, byle scenarzyści bardziej się wysilili i napisali scenariusz, który faktycznie będzie w stanie widzów w którymś momencie zaskoczyć.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj