Choć intuicja automatycznie podsuwa nam kilka powodów, dla których Stephen King mógł zdecydować się na ponownie sięgnięcie po bohaterów jednej ze swoich najgłośniejszych książek, Doktor Sen nie był ani skokiem na kasę, ani odcinaniem kuponów od minionej sławy. Bądźmy realistami – Amerykanin do biednych bynajmniej nie należy, na brak popularności również nie narzeka (co najwyżej – na jej nadmiar). Trudno też mówić o blokadzie twórczej w przypadku autora, który regularnie publikuje jedną książkę raz na rok czy dwa lata. Jeżeli jednak nie o pieniądze chodziło, to o co?

Wniosek płynący z lektury najnowszej powieści Króla Horroru nasuwa się taki, iż autentycznie miał dobry pomysł, jak dopisać kolejny, tym razem już chyba ostatni, rozdział opowieści o Dannym, którego wszyscy kojarzymy, jak pędził na małym czerwonym rowerku wzdłuż korytarzy hotelu Panorama z ekranizacji Lśniania w reżyserii Stanleya Kubricka. Jak pamiętacie z książki tudzież z filmu, Danny Torrance nie był zwykłym chłopcem. Posiadał dar jasności, dzięki któremu między innymi widział duchy zmarłych. Owa moc ściągnęła na niego kłopoty podczas pobytu we wspomnianym wyżej hotelu (duchy opanowały jego ojca, nakłaniając go do zabicia swojej rodziny), a później okazała się nie tyle darem, co przekleństwem.

Przekleństwem, przed którym starszy już Danny zaczął uciekać z pomocą alkoholu przytępiającego zmysły, ale także parapsychiczne zdolności. Bo widzicie, duchy Panoramy nie zginęły w ogniu (w książce hotel spłonął, przetrwał jedynie w filmie), ale śledziły chłopca i jego matkę. Początek Doktora Sna stanowi więc zamknięcie tamtych wątków; dowiadujemy się, jak Danny poradził sobie z prześladującymi go widmami. To zdecydowanie najlepsze sceny w całej książce, aż kipiące od grozy, napinające nerwy czytelników do granic możliwości, a przede wszystkim zaś - przywodzące na myśl najlepsze lata Kinga i książki, dzięki którym dorobił się miana Mistrza Grozy.

Później jest nieco inaczej, nie znaczy to jednak, że gorzej. Danny jest już dorosłym mężczyzną, którego nałóg alkoholowy sprowadził na samo dno. I właśnie jego odbicie się od tego dna obserwujemy; widzimy, jak zmaga się z uzależnieniem, stacza, podnosi i ostatecznie się pogrąża, by w końcu się odrodzić. Jak to jednak u Kinga, nie może być zbyt sielankowo, więc po jakimś czasie w życiu Daniela Torrance’a pojawia się wróg znacznie groźniejszy od butelki whiskey. Choć znajdzie się też kilkoro nowych przyjaciół.

Bez zdradzania ważnych elementów fabuły można napisać tylko, że Stephen King nie skąpił pomysłów, zdecydowanie rozwijając zasygnalizowane w Lśnieniu wątki związane z tajemniczymi zdolnościami. Dodał też kilka objechanych elementów, jak coś w rodzaju wampirów, a także groźnych ludzi z kamperów.

W efekcie Doktor Sen, z pewnością ku zaskoczeniu większości, nie tylko nie zawodzi, ale okazuje się najlepszą powieścią Stephena Kinga od lat. Amerykanin wreszcie przestał skupiać się wyłącznie na wątkach obyczajowych, tym razem równoważąc je równie silnymi elementami nadprzyrodzonymi, co z pewnością ucieszy tych fanów, którzy tęsknili za grozą i fantastyką w tekstach Króla Horrorów. Najnowsza książka Kinga skupia w sobie wszystkie zalety jego pisarstwa, a więc świetny, lekki i magnetyczny styl, doskonałe tło obyczajowe, interesujących bohaterów oraz pełną akcji i zaskoczeń fabułę. Jednocześnie nie ma mowy ani o nudzie, ani o aż nadto widocznym w poprzednich powieściach sentymentalizmie względem lat minionych. Wreszcie dostaliśmy horror; wreszcie też jest się czego bać.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj