Jedyną w pełni zadowoloną parą trzeciego epizodu są stojący o krok od kobierca Robin i Barney. Przerażeni tym, że małżeństwo może zakończyć ich bardzo aktywne życie seksualne, postanawiają po raz ostatni przed ślubem zakosztować seksu. Sprawę utrudnia im tabun krewnych poruszających się po hotelu, co uniemożliwia im znalezienie odpowiedniej miejscówki. Jak wiadomo, rodzina, tym bardziej z siwym włosem na głowie, ma to do siebie, że bardzo zabiega o uwagę na różnych familijnych zjazdach, więc rozochocona para ma niełatwe zadanie. Na szczęście z pomocą przychodzi im James Stinson, który ofiarnie bierze na siebie rolę wodzireja grupy staruszków, co pozwala przyszłym nowożeńcom znaleźć ustronne miejsce. Niestety takie, które wcześniej wybrali pradziadkowie Robin, a widok ten skutecznie chłodzi apetyty pary... oczywiście chwilowo.
Perypetie seksualne są jednak jedynie tłem dla niekończących się pogadanek i wspomnień Teda oraz Lily. W momencie, gdy Marshall nadal podróżuje przez kraj, starając się dotrzeć na ślub przyjaciela, Lily pozostaje wspieranie Teda, który rozmyśla nad swoim życiem i przechodzi trudne chwile. Jasne, wiemy, że cierpi, bo ciągle nie pogodził się ze ślubem Robin, ale... serio? Tak, HIMYM jest o tym, jak Ted poznał matkę swoich dzieci, ale dobrze, że dziewiąty sezon jest ostatnim, bo jego mina męczennika i wieczne użalanie się nad sobą w realnym świecie odstraszyłyby wszystkie kobiety Manhattanu. Lista, którą Ted spisuje przed wyjazdem do Chicago, była dla scenarzystów świetnym pretekstem, by przypomnieć najlepsze momenty w serialu i Teda, który kiedyś robił coś więcej poza snuciem się i narzekaniem, że umrze w samotności. Szkoda, że twórcy nie wykorzystali tego wspomnieniowego momentu lepiej, bo aż prosiło się o wielki baner z napisem "Tak, już więcej nie będziesz sam!".
[video-browser playlist="634823" suggest=""]
Niby od dawna wiemy, że Jak poznałem waszą matkę to nie to samo, co kiedyś, ale oglądanie dziewiątego sezonu miało nam zaserwować głównie ekscytujące chwile poznawania kobiety, na którą wszyscy czekali. W odcinku, w której jej zabrakło, mamy odkurzanie tych samych wątków, co w poprzednich, mniej udanych przecież seriach. Lily pociesza Teda, Ted użala się nad sobą, reszta stara się być zabawna – wychodzi różnie.
Fani szczerego śmiechu powinni więc rzucić okiem na zapowiedzi następnych odcinków i skupić się na tych, w których wystąpi przyszła pani Mosby. Stara obsada od dawna nie wnosi nic nowego i spójrzmy prawdzie w oczy – nawet zapowiedź kłótni Barneya z Tedem w przyszłym odcinku nie budzi większych emocji. Bo ile razy można słuchać: "Nie, nie czuję nic do Robin, jednak czuję, ale nie, nikt mnie nie kocha". Pozostaje trzymać kciuki, że dawną iskrę tego serialu zobaczymy przynajmniej w wielkim finale.