Lasse Hallstrom to człowiek orkiestra. Potrafi zrobić komedię romantyczną, dramat, lekki film obyczajowy, a także kryminał z elementami kina sensacyjnego. I choć nie wszystkie filmy są równe, jednego nie można mu odmówić – klimatu. Hipnotyzer tylko tę tezę potwierdza. Materiał wyjściowy był całkiem dobry. Powieść małżeństwa ukrywającego się pod pseudonimem Lars Kepler nie jest może arcydziełem literackim, ale ma ciekawą intrygę, dobrze poprowadzoną akcję i zmęczonego życiem bohatera. Wszystkie te elementy, które tak dobrze znają fani kryminałów, sprawiają, że można nakręcić dobry film. I tak też jest tym razem. Punkt wyjścia jest prosty – ktoś morduje nauczyciela WF-u, a następnie jego rodzinę. Dwa z pozoru niepowiązane ze sobą morderstwa (według policji) zdają się zazębiać. Główny bohater, Joona Linna, detektyw z wydziału kryminalnego, szybko rozumie, że coś te sprawy łączy i chodzi o rodzinę jako taką. Na dodatek przeżył syn zamordowanej pary, a gdzieś tam ukrywa się jeszcze córka, która została oddana do rodziny zastępczej za sprawianie problemów.
[image-browser playlist="591298" suggest=""]
Do akcji wkracza też szybko Erick Maria Bark. Dowiadujemy się przy okazji, że morderca nie chce jego udziału w śledztwie, co demonstruje uprowadzeniem syna tytułowego hipnotyzera. W ten sposób rodzina Ericka zostaje wplątana w śledztwo, a on sam ma własne porachunki z tajemniczym zabójcą. Chcąc nie chcąc, musi pomóc Joonie w śledztwie.
Tyle w kwestii fabuły, jeśli nie chce się za dużo zdradzać. Dodam tylko, że samo śledztwo jest ładnie poprowadzone, tropy odpowiednio przygotowane i podane, żeby widz zbytnio się nie nudził, został przynajmniej raz zaskoczony (świetny motyw w drugim akcie filmu), a do tego dostał to, czego wymagał – niezobowiązującej, klimatycznej rozrywki z motywem morderstwa i kilkoma scenami akcji. Nie to jest jednak najważniejsze. Szwedzkie filmy kryminalne charakteryzują się przede wszystkim gęstym klimatem. To, co kiedyś było wizytówką filmów francuskich (dalej zresztą jest), powoli przechodzi na filmy skandynawskie. Łowcy Głów i Millenium pokazały, że dobry materiał wyjściowy i odpowiednie potraktowanie całości zwiastuje solidną zabawę. Nie inaczej jest z Hipnotyzerem, choć nie ustrzegł się niestety kilku błędów. Cały aspekt społeczny, tak charakterystyczny dla powieści skandynawskiej, został niesamowicie spłycony. Oprócz głównych bohaterów (Bark, Linna oraz żona Ericka, Simone) wszyscy zostali potraktowani po macoszemu. Pojawiają się na chwilę, żeby popchnąć akcję do przodu, po czym znikają, jak gdyby reżyser zostawił ich na później. Chociażby kluczowa postać Danielle i powoli zawiązujący się romans. Kolacja w restauracji jest dobrym motywem do kolejnego kroku w śledztwie, ale nie wnosi nic ciekawego. Zamiast podążyć tropem zawiązującego się romansu samotnego pracoholika, dostajemy niewykorzystany potencjał. Nie inaczej jest z demonami przeszłości Barka. Wiemy, że coś go trapi, co jest podkreślane na każdym kroku i w większości rozmów, ale oprócz strzępków informacji nie dowiemy się, o co poszło. Erick sam w sobie jest bohaterem cierpiącym z tylko sobie znanych powodów. Motyw zniszczenia komuś życia nie jest na tyle satysfakcjonujący, aby widz utożsamił się z hipnotyzerem.
[image-browser playlist="591299" suggest=""]
Mamy za to świetne motywy hipnozy, szczególnie w drugim i trzecim akcie, łącznie z wizualizacją samego procesu. Proste i ładne, dające dużo satysfakcji. Montero doskonale operuje kamerą i zdjęcia są bardzo mocną stroną całego filmu. Nie można też mieć żadnych uwag co do czasu trwania. Dwie godziny w sam raz pasuje na oddanie nieśpiesznego tempa kryminałów ze Szwecji. Nie ma dłużyzn, choć brak wspomnianych aspektów społecznych, charakterystycznych dla książek i zarysowania postaci drugoplanowych; film skupiony jest tylko na sprawie kryminalnej i problemach Barka. Trudno jednoznacznie określić, czy to minus – wszystko zależy od widza. Dla fanów szwedzkich kryminałów będzie to słabszy punkt, ale dla widzów pragnących obejrzeć dobry kryminał – niewątpliwy plus. Szczególnie że rozwiązanie jest satysfakcjonujące i w pewnym momencie zaskakujące.
Podsumowując: dostajemy kolejny klimatyczny film rodem ze Szwecji, z pięknymi ujęciami Sztokholmu, dobrą grą aktorską, wyrazistym głównym bohaterem, problemami rodzinnymi i należycie poprowadzoną intrygą kryminalną. Szybki montaż w kluczowych scenach morderstwa dopełnia całości. Pomimo że nie jest to najlepszy film Hallstroma, stanowi dobrą rozrywkę, na którą warto wybrać się do kina.