Hollywood po raz trzeci zabiera się za opowieść o ojcu, który musi zmierzyć się z tym, że jego córka wychodzi za mąż. Jak wypada ta wersja na tle poprzednich? Sprawdzamy.
W 1950 roku Edward Streeter napisał powieść o ojcu, który nie może pogodzić się z tym, że jego ukochana córka wychodzi za mąż. Jeszcze w tym samym roku na ekrany amerykańskich kin weszła ekranizacja tej książki ze Spencerem Tracym i
Elizabeth Taylor w obsadzie. Film był hitem, ale nie zapisał się na kartach filmowej historii. Zrobił to za to remake z 1991 roku, w którym głowę rodziny zagrał
Steve Martin. Zresztą ta wersja doczekała się też całkiem udanej kontynuacji. Od premiery minęło 31 lat, a że Hollywood lubi odgrzewać stare kotlety, to na platformie HBO Max pojawiła się kolejna odsłona tej dobrze znanej opowieści. Na początku nie za bardzo rozumiałem, po co reżyser Gary Alazraki zabiera się za ten projekt, skoro wersja z Martinem nawet dobrze się zestarzała – gdy ją niedawno włączyłem, wciąż świetnie się bawiłem. Czy meksykański reżyser jest w stanie wydobyć z tej historii coś więcej? Skierować ją na inne tory? Okazuje się, że tak.
Scenarzysta Matt Lopez postanowił wybebeszyć dobrze znaną opowieść o niechęci ojców do zmian w życiu. Zacznijmy od tego, że małżeństwo Billy’ego (
Andy Garcia) i Ingrid (
Gloria Estefan) wcale nie jest udane. Żar w ich związku dawno się wypalił. Kobietę denerwuje to, że mąż utknął mentalnie w latach 80. i nie potrafi iść z duchem czasu – wciąż opowiada o swoich losach po ucieczce z Kuby i o tym, jak własnymi rękami zbudował nie tylko ich dom, ale także firmę. Ona chciałaby zwiedzać świat, poznawać nowe kultury i ludzi. On natomiast najchętniej nie opuszczałbym rodzinnego Miami. I gdy para dochodzi do wniosku, że czas się rozstać, w ich domu pojawia się najstarsza córka Sofia (
Adria Arjona), która oznajmia, że wychodzi za Adama (
Diego Boneta). Ta informacja wywraca życie Billy’ego do góry nogami, a także odkłada w czasie poinformowanie rodziny o separacji.
Tekst Lopeza mocno opiera się nie na związku ojca z córką, a na przywiązaniu kulturowym i pielęgnowaniu tradycji. Billy ciągle podkreśla to, że jest z Kuby. I pomimo tego, że został zmuszony przez reżim do ucieczki, wciąż całym sercem kocha swoją ojczyznę. Nawet żyje w kubańskiej społeczności. I to jest przyczyną niechęci do zięcia i teścia, którzy są z Meksyku. Mają inną kulturę i to na nią chcieliby położyć nacisk podczas wesela. Jak nietrudno się domyślić, ojciec panny młodej nie jest w stanie tego zaakceptować.
Odwrócone zostały też pewne schematy znane z poprzednich wersji. Chodzi o małe detale mające zaznaczyć to, że akcja rozgrywa się w XXI wieku. Zacznijmy od tego, że to Sofia oświadcza się Adamowi. Ma to podkreślić równość w związkach i wyrwanie się z pewnego stereotypu. Mało tego, w tym małżeństwie to ona ma zamiar pracować, a on ma zajmować się domem. Takie odwrócenie ról jest niezrozumiałe dla Billy’ego i pokazuje dobitnie różnice pomiędzy pokoleniami. Coś, co dla jednych jest oczywiste, dla drugich jest totalnym zaprzeczeniem tego, jak powinien funkcjonować świat. Takich rzeczy w
Ojcu panny młodej jest dużo więcej.
Oczywiście w centrum całej akcji i wszystkich sytuacji komediowych jest ślub. Ojciec panny młodej nie może pogodzić się z tym, że jego córka dorasta i wchodzi do rodziny, która jest od niego bogatsza. Jest to historia o tym, jak mężczyzna musi schować swoje urażone ego do kieszeń i pogodzić się z nadchodzącymi zmianami. Pod tym względem nic tutaj się nie zmieniło. Andy Garcia idealnie pasuje do roli upartego taty, który niczym ojciec chrzestny zimnym spojrzeniem mierzy młodzieńca, który ma zamiar poślubić jego córkę. Aktor znakomicie sprawdza się w scenach komediowych. Problem polega na tym, że jest ich w scenariuszu Lopeza bardzo mało. Nie jest on naszpikowany tyloma żartami co wersja z 1991 roku.
Ojciec panny młodej to ciekawe i świeże podejście do znanego tematu. Niestety, ta wersja wciąż przegrywa z poprzednią. Garcia nie ma w sobie tyle ciepła co Steve Martin i na pewno nie dorównuje mu pod względem talentu komediowego. Wersja w reżyserii Gary’ego Alazrakiego jest przyjemna, ale nie nadaje się na więcej seansów niż jeden. To nie jest film, do którego będziecie chcieli wracać. Jest to ciepła komedia jednorazowego użytku. Jest jednak w niej coś, co zostanie z wami na dłużej – przeróbka piosenki
Get Lucky w wykonaniu Mr. B. Combo. Będziecie nucić ją tygodniami!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h