Kontrakt Netfliksa z Happy Madison Productions okazał się lukratywny dla obu stron. Firma Adama Sandlera dostała przestrzeń, na których kolejne produkowane przez nią filmy mogły wybrzmieć i zyskać uwagę, którą trudno byłoby uzyskać w kinach. Natomiast oferta serwisu VoD mogła się rozrastać o kolejne filmy z Sandlerem i przyciągać ludzi, którzy chętnie oglądają produkcje z jego udziałem, nawet jeżeli niechętnie się do tego przyznają. To ważne, żebyście mogli umieścić moją ocenęFather of the Yearw kontekście mojej relacji z takimi filmami. Gdybym uznał się za fana humoru Sandlera, odbiorcy mający uzasadnione powody, żeby od niego stronić, mogliby traktować całą tę recenzję z przymrużeniem oka. Co smakosza obchodzi opinia wiernego klienta McDonald’s o nowej kanapce? Niewiele, ponieważ traktuje jedzenie jako przeżycie transcendentalne i gdyby został z taką kanapką na pustyni, wolałby szamać piach. Po drugiej stronie barykady jest wierna widownia, dla której krytyka tych filmów nie ma znaczenia. Co z tego, że pana recenzenta Sandler żenuje, skoro oni go lubią? No właśnie, niewiele. Wiedzcie zatem, że nie opowiadam się po żadnym z tych stronnictw i nie mam zamiaru recenzować niczyjego poczucia humoru. Mam sentyment do komediowych śród z Polsatem, kiedy z braku laku oglądałem całkiem dużo komedii z sandlerowego repertuaru. Zazwyczaj nie mogłem w nich znaleźć zbyt wiele dla siebie. Uważam, że produkcje takie jak 50 First Dates czy Click, coś w sobie miały. Wstydliwą przyjemność dawało mi You Don't Mess with the Zohan. Pomimo obleśnego humoru, film niósł komentarz do konfliktu Izraela z Palestyną. Wszystkie niuanse rozwiązania politycznego sporu sprowadzały się wprawdzie do „złapmy się za ręce i zatańczmy kumbaya”, ale przedstawiono to na tyle prostolinijnie i bezpretensjonalnie, że przekaz trafiał całkiem celnie i zaskakująco dobrze wpasował się w konwencję przesadzonej komedii. Do Ojca roku przyciągnął mnie brak rzeczonego Adama Sandlera. Zwiastun obiecał mi historię dwóch dwudziestoparolatków, którzy przyjeżdżają do rodzinnego miasteczka i zakładają się, który ojciec dowaliłby któremu. Mieszkający w przyczepie red neck pokroju Franka Gallaghera (wiarygodny, odpychający David Spade) czy fajtłapowaty Mardy (aoglądalny Nat Faxon)? Kto zwycięży w podwórkowej gali MMA i wygra szacunek swojego syna? Ta prosta historyjka miała potencjał. Czy zestawienie ojców w pojedynku to sposób na wyładowanie frustracji wynikającej z prowincjonalnego rodowodu synów? A może obaj ojcowie angażują się w pojedynek, ponieważ chcą odbudować swój autorytet u pierworodnych? Do jakich wniosków dotrą bohaterowie i jak zakład wpłynie na ich relacje z ojcami? W głupkowatym motywie znalazłem kilka intrygujących niuansów, przez które byłem autentycznie zainteresowany. Co się okazało, Ojciec roku jest pomieszaniem najgorszych odsłon American Pie ze wszystkim, czemu Happy Madison Productions zawdzięcza swoją niesławę wśród recenzentów. Jeżeli którakolwiek z moich nadziei znalazła odzwierciedlenie to w najgorszej możliwej formie, wyżutej z serca i współczucia, na które liczyłem. Postacie dzielą się na te okropne i na te niepotrzebne. Podobał mi się tylko jeden wątek, romans Bena (w tej roli Joey Bragg) z Meredith (Bridgit Medler powabna w roli typowej dziewczyny z sąsiedztwa). Duża w tym zasługa chemii między aktorami. Love story nie wykraczało ponad standardy podobnych komedyjek, ale miało ręce i nogi — para miała jakieś w miarę sensowne backstory, drogę rozwoju i obyło się w niej bez kiczowatych zwrotów. W jednej scenie wystraszyłem się, że ich wątek zawędruje w rejony motywu ujawnienia kłamcy i rzewnego przepraszania, ale scenariusz z impetem spadającej półki w markecie uniknął podobnych tropów. Niestety, nie sposób powiedzieć tego samego o całej reszcie. Skrypt składa się z kolejnych scenek, gdzie obaj ojcowie totalnie kompromitują się przed synami. Wszystkie czyny, których podejmuje się bohater Davida Spade’a, Wayne, prowadzą do prostackiej, wymuszonej komedii pomyłek. To postać bez drugiego dna, denna całą sobą. Fabuła odhacza kolejne punkty obowiązkowe: jest impreza w pubie, scena w areszcie, jest cała, długa sekwencja w której Mardy, który przez cały film rżnie głupa, dla odmiany robi to pod wpływem MDMA. Ten film można obejrzeć. Warto jednak odpowiednio zaniżyć poprzeczkę i porzucić nadzieję, że twórcy mieli tutaj coś do powiedzenia. Amatorzy konsternujących grepsów, gołego tyłka i wywracania się na ten goły tyłek będą bawić się dobrze, ale nawet oni nie zakończą seansu z myślą, że zobaczyli coś nowego. Konfrontacja ojców srogo mnie rozczarowała. Szybko wyzbyłem się iluzji, że oglądane przeze mnie postacie są ludźmi. Wybija się romans, który w innym filmie uznałbym za przeciętny wątek. Tylko w nim znajdziecie jakiś konflikt i prawdziwe emocje, wybijające się ponad miałką resztę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj