Jak było do przewidzenia, w kolejnych odcinkach Opowieści podręcznej nieco bardziej poznajemy jej głównych bohaterów. Dzięki temu cała fabuła znacznie zyskuje i nabiera pewnej spójności, zawiązując jednocześnie bardzo ciekawe i dobrze prosperujące wątki.
Odcinek numer dwa skupiał się głównie na akcji porodowej Janine. Absurdalna sytuacja, w której urojone skurcze nękały także bezpłodną panią domu, była doprawdy ciekawą sceną, z bardzo majestatycznym, sakralnym wręcz wydźwiękiem. Narodziny dziecka stały się świętem dla całej społeczności, a emocje, jakie towarzyszyły zgromadzonym w pomieszczeniu podręcznym, wyraźnie dały do zrozumienia, że tutaj nie ma miejsca na jakąkolwiek indywidualność. Wszystkie dziewczęta odziane w czerwone szaty są jak jeden organizm, który ma obowiązek w tym samym czasie smucić się, weselić, a nawet telepatycznie przeć wraz z rodzącą. Co ciekawe, skontrastowane z nimi panie domu w zielonych sukienkach także stanowią pewną grupę społeczną, działającą na dokładnie takich samych zasadach. Scena porodu, choć wizualnie pełna kontrastów, zawierała w sobie także szereg małych podobieństw.
W odcinku numer 3 natomiast wyraźnie dało się odczuć coraz bardziej narastający wśród uciśnionych bunt. Nie przejawiał się on co prawda w bardziej spektakularny sposób, ale od czegoś w końcu trzeba zacząć – głośne krzyki w samotności i coraz bardziej odważne komentarze mogą być zwiastunem przełomu. Konsekwencje, jakie masowo nakładane są na najniższą klasę za każde, najdrobniejsze nawet przewinienie, stają się również punktem zapalnym anarchicznych nastrojów. Być może jest to zbyt daleko idąca interpretacja, jednak spodziewam się, że prędzej czy później zobaczymy na ekranie prawdziwe widowisko w postaci walki z systemem. Nasze główne bohaterki powoli zostają doprowadzane do ostateczności, co zwyczajnie nie może przejść w serialu bez echa.
Poznając wszystkie postaci nieco bliżej, możemy już wytypować te, których wątki zapowiadają się najbardziej interesująco. Jedną z ciekawszych bohaterek serialu jest świeżo upieczona matka, Janine. Ekscentryczna, odważna, ale i – jak się zdaje – ciężko doświadczona przez los, nie boi się mówić tego, co myśli. Swoją agresywnością i bezkompromisowością zapewnia (zarówno widza, jak i usilnie starające się zdominować ją przedstawicielki sfer wyższych), że nie da się tak łatwo wsadzić w sztywne ramy nowej hierarchii. Postać jest zupełnie nieprzewidywalna, stąd też wszystkie sceny z jej udziałem ogląda się z żywym zainteresowaniem. Póki co pozostaje nam jedynie spekulować, co wydarzy się z nią dalej – w końcu powiła dziecko, nie jest więc już przydatna, ani tym bardziej chroniona.
Drugą podręczną, która zaczyna wybijać się na pierwszy plan, jest Glena. I szczerze mówiąc to właśnie jej wątek jest póki co moim ulubionym. Nie wiemy o niej jeszcze zbyt wiele – w zasadzie tylko tyle, że jest lesbijką i chce zacząć działać w podziemiu. Interesującym jest fakt, że każda informacja na temat Gleny, która spływa do uszu Offred (a tym samym i widza), dociera również do tyranów systemu, którzy w mgnieniu oka wymierzają dziewczynie srogą karę. Nie można zatem oprzeć się wrażeniu, że każda ściana ma tam uszy, co jeszcze bardziej podsyca niepewność. Nawet ja czułam się odrobinę zestresowana siedząc przed ekranem – w świecie, do jakiego wprowadzają nas bohaterki, nikomu nie można ufać, o czym na każdym kroku przekonuje się także widz. Niespodziewane zwroty akcji stają się w bieżących odcinkach coraz częstsze, co stanowi świetną zapowiedź dla dalszych epizodów. Z pewnością będzie się tu działo jeszcze bardzo dużo.
Sama Offred także zaczyna nabierać wyrazistości. Poznaliśmy ją jako wycofaną, uległą i milczącą, a jej odwaga ograniczała się jedynie do kąśliwych uwag, jakie skrupulatnie ukrywała we własnych myślach. Teraz jednak zaczyna nabierać na tyle pewności, by wygłaszać je również prosto w oczy swoich oprawców. Oczywiście wiąże się to z bolesnymi konsekwencjami, jednak zdaje się, że dziewczyna jest już na to przygotowana. I nic dziwnego, skoro otaczają ją bohaterki żywiołowe, buntownicze i walczące o swój byt. Bardzo łatwo zainspirować się postawą prezentowaną przez Janine, Moirę czy Glenę, a Offred, która do tej pory jedynie przysłuchiwała się ich światopoglądom i biernie obserwowała poczynania koleżanek, w końcu zaczyna brać odpowiedzialność także za własny los.
Wciąż jest to jednak zupełnie inna bohaterka niż ta, którą równocześnie poznajemy w retrospekcjach. June, bo tak rzeczywiście miała na imię, była kobietą przebojową, prawdziwą, autentyczną – po prostu równą babką, która szła przez życie dziarskim krokiem. Momentami wydaje się nieprawdopodobne, że to ta sama osoba, która aktualnie ucieka wzrokiem przed spojrzeniem pana. Retrospekcje, które towarzyszą bohaterce, są wywoływane głównie przez poszczególne sytuacje w jej nowej rzeczywistości, jednak jak do tej pory one również zachowują swoją chronologię. Dzięki temu unikamy losowego skakania po jej przeszłości i możemy dokładnie obserwować, jak za jej poprzedniego życia kroczek po kroczku zaczynała rodzić się tyrania. Przebłyski minionych lat argumentują też niektóre zachowania i postawy, jakie Offred prezentuje w fabule bieżącej, czyniąc postać bardziej wiarygodną i wzbudzającą empatię. Da się odczuć, że za chwilę dołączy ona do jawnie protestujących przeciwko systemowi bohaterek, co zwiastuje dużą dawkę emocjonalnej, ale pewnie i brutalnej akcji – od tego serial akurat nie stroni.
Do zmian w jej charakterze przyczyniają się także państwo Waterford – świetną sceną była gra w scrabble z panem domu, która w wyraźny sposób podniosła naszą bohaterkę na duchu. W swojej prostocie było to również przyjemne oderwanie od straszliwej codzienności, w której na każdym murze wisi skazaniec, a rynsztokiem płynie krew. Waterford nie pojawia się jeszcze na ekranie zbyt często, ale zdążył już zaprezentować się jako mężczyzna z klasą i dżentelmen – mimo że Offred jest wobec niego zupełnie podległa, okazuje jej uprzejmość i szacunek. Nie można powiedzieć tego o jego żonie, która potrafi pokusić się o miłe gesty tylko wtedy, gdy zdaje jej się, że podręczna jest w ciąży. Jednak w oczach tej kobiety wyraźnie widać rozpacz, a jej subtelne i niejednoznaczne często gesty lub mimika czynią z niej osobę bardzo intrygującą. Podejrzewam, iż przyjdzie czas na to, że interesujący wątek pani domu otrzyma swój czas ekranowy, dzięki czemu lepiej poznamy jej historię.
Jeśli chodzi o stronę techniczną serialu, również zaczyna się robić ciekawiej. Za sprawą kamery, która co jakiś czas spogląda na bohaterów z ukrycia, zza kantu stołu lub z lotu ptaka, czujemy się jak podglądacze, których wcale nie powinno tam być. W świetny sposób wzmacnia to poczucie wszechobecnej inwigilacji, jaką z każdą chwilą zaczynamy odczuwać niemalże na własnej skórze. Interesująco robi się również dzięki ścieżce dźwiękowej i coraz częściej pojawiających się w niej energicznych przebojów. Mogą być one symbolem mobilizacji bohaterek, które coraz bardziej pragną przywrócenia poprzedniego porządku – a tym samym czynnikiem wywoławczym wiszącego w powietrzu buntu. Są także bezsprzecznie wyraźnym znakiem na to, że niebawem nastąpi jakaś przemiana. W schludnym i obsesyjnie religijnym świecie fanatyków nie może być bowiem mowy o podobnej muzyce.
The Handmaid's Tale zapowiada się naprawdę bardzo dobrze. Kolejne odcinki rozkręcają serial coraz bardziej, a każda z postaci wydaje się na swój sposób interesująca i istotna dla całej fabuły. Nowe wątki, które zawiązują się na ekranie, powoli nadają oryginalnych kształtów całej produkcji. Śledzenie kolejnych epizodów zapowiada się wobec tego jako czysta przyjemność.