Jedna z najgłośniejszych powieści Margaret Atwood, choć powstała w roku 1985, wydaje się przerażająco aktualna nawet dzisiaj. I właśnie ta autentyczność i moc przekonywania to najsilniejsze z jej stron.
Freda jest podręczną. Samo to słowo, choć może wydawać się dziwnie niezrozumiałe, da się rozszyfrować w bardzo prosty sposób – jest „pod ręką” jak przedmiot, rzecz, narzędzie. W poprzednim życiu była kobietą z krwi i kości, robiła karierę, miała męża i córkę, jednak to wszystko zostało jej w mgnieniu oka odebrane, gdy władzę w kraju przejęli ultraortodoksyjni fanatycy. Stany Zjednoczone nazwano Republiką Gileadzką, niepotrzebni buntownicy zostali zlikwidowani, zaś wszystkie kobiety zdolne do rodzenia dzieci – rozdzielone do poszczególnych domostw Komendantów. Tam, co miesiąc będą odtąd gwałcone przez swoich panów pod czujnym okiem ich żon. Do tego właśnie ogranicza się rola podręcznej – muszą wydać na świat potomka. Małżeństwom, które nie mogą go mieć.
Tak wygląda chronologiczny rys Opowieści podręcznej. Jednak gdy otworzymy książkę na pierwszej stronie, nagle znajdujemy się już w środku całej historii. Może to być mylące i początkowo niezrozumiałe – nie mając pojęcia, co się właściwie dzieje ani gdzie tak naprawdę jestem, miałam pewne trudności ze znalezieniem rytmu. Na ratunek spieszą jednak retrospekcje, których w książce jest tyle samo, co fabuły bieżącej (kto wie, czy nawet nie więcej). Główna bohaterka wspomina swoje poprzednie życie, co daje nam pewien punkt zaczepienia. Nigdy nie mówi jednak wprost, co i jak po kolei się wydarzyło – to już czytelnik musi wydobyć z kart Opowieści sam.
Cała historia podzielona jest na bardzo krótkie rozdziały – każdy z nich liczy średnio po cztery-pięć stron. Dzięki temu czyta się ją bardzo szybko i z narastającą ciekawością. Głównymi bohaterkami książki są kobiety. Nie tylko podręczne, do których zalicza się też Freda, opowiadająca nam wszystko ze swojego punktu widzenia, ale także żony komendantów, służące Marty czy nadzorujące Ciotki. Ze względu na to, że kontakty naszej narratorki z innymi mężczyznami są ograniczone do minimum, pojawiają się oni w całej opowieści sporadycznie. Mimo tego nie można odebrać prezentowanych tu treści jako babskich. Bynajmniej! Jakikolwiek przejaw seksualności zostaje w tym świecie natychmiast wymazany przez radykalny system, co – jak może się wydawać – udzieliło się także naszej bohaterce. Freda snuje swoją opowieść z perspektywy człowieka, któremu odebrano wolność i który znalazł się w sztywnych ramach systemu. I robi to doprawdy w wyjątkowym stylu. Nie ma więc powodu do obaw – po Opowieść mogą śmiało sięgnąć także mężczyźni.
Książka niesamowicie pobudza wyobraźnię. Pełno w niej dobitnych porównań, epitetów i krótkich, acz bardzo celnych opisów zarówno świata przedstawionego, jak i sytuacji. Cały czas mamy wrażenie, jakbyśmy towarzyszyli głównej bohaterce w jej codzienności i na własne oczy widzieli rzeczy, które tak skrupulatnie nam sprawozdaje. Mało tego – ze względu na liczne przemyślenia, wspomnienia i emocje, możemy mieć wrażenie, że pozostajemy w jej głowie i słyszymy każdą, najdrobniejszą jej myśl. Z tego powodu zdania są często ze sobą niepowiązane, a wątki zmieniają się w mgnieniu oka – tak przecież działa ludzki umysł, prawda? Zawiłość i symboliczna liczba dialogów rzeczywiście mogą przysporzyć trudności w czytaniu, zwłaszcza na początku. Wystarczy jednak złapać rytm i wyczuć schemat narracji, a uderzy w nas jeszcze bardziej niż standardowa powieść trzecioosobowa.
Choć cała fabuła nieustannie zahacza o radykalną politykę, jest to w ogóle nieodczuwalne – mamy tu do czynienia z wciągającą, acz przerażającą historią opowiadaną przez kogoś, kto na własnej skórze doświadczył wszystkich okrucieństw. Żywą, autentyczną kobietę, która niekoniecznie jest wykształconą mówczynią, ale potrafi ująć za serce celnymi uwagami, wygłaszanymi prostym, zrozumiałym językiem. Jej trafne spostrzeżenia, wnioski i cięte riposty zostają w głowie naprawdę na długo. The Handmaid’s Tale to żeński odpowiednik słynnej powieści George'a Orwella, Nineteen Eighty-Four – historii spisanej przed laty jako ponurej futurystycznej wizji, powracającej w dzisiejszym świecie ze zdwojoną mocą. Już to czyni ją niesamowitą – będzie aktualna i równie przerażająca, niezależnie od kartki w kalendarzu.
Fakt, iż autorka nie zamyka podjętych wątków i pozostawia czytelnikowi pole do szerokiej interpretacji indywidualnej, jeszcze bardziej oddziałuje na wyobraźnię. Książka angażuje czytającego – jest tutaj mnóstwo rzeczy, które sami musimy sobie dopowiedzieć, wytłumaczyć i przemyśleć. Ci, którzy oczekują jasnej i linearnej historii, mogą się więc odrobinę zawieść i zniechęcić. Opowieść nigdy się nie zaczyna, ani nigdy się nie kończy. Ona po prostu trwa, a my możemy jedynie biernie obserwować dramat, który wydaje się prowadzić donikąd. I tak naprawdę tylko od nas zależy, co z tym zrobimy.
Opowieść podręcznej to powieść wymagająca. Nie mogę powiedzieć, że jest przeznaczona dla każdego. Tym jednak, którzy odnajdą się w jej specyficznym i niejasnym charakterze, czas spędzony nad stronami upłynie nie wiadomo kiedy. Historie, które prezentuje nam autorka za pośrednictwem tak przekonującej bohaterki, są opowiedziane z zachowaniem odpowiedniego dystansu, dzięki czemu każdy może odebrać je na swój własny sposób. Na próżno szukać tu wybuchowej akcji, wciągającej intrygi, knowań... Wszystko opiera się na przemyśleniach jednej i tej samej osoby, która prowadzi czytelnika przez każdy kolejny dzień swojej przerażająco smutnej codzienności. Tylko tyle. I aż tyle.
Ta książka jest po prostu żywa. Spodoba się każdemu, kto podejdzie do niej ze zrozumieniem i przede wszystkim – z dużą cierpliwością.