Z pewnością część widzów pamięta Opowieść podręcznej z czasów pierwszego i drugiego sezonu. Wówczas była to wyjątkowa produkcja. Upiorna historia o zniewoleniu kobiet i zezwierzęceniu mężczyzn nie przebierała w środkach i nie szła na kompromisy. Mimo powolnej narracji i odcinków, w których często niewiele się działo, czuliśmy podskórnie, że oto jesteśmy świadkami największego z koszmarów. Atmosfera wypracowana dzięki ascetycznej, ale sugestywnej oprawie audiowizualnej działała w służbie defetystycznej i dystopijnej konwencji, a szarżująca w roli głównej Elisabeth Moss robiła wszystko, co w jej mocy, aby cierpienie June było odczuwalne przez oglądającego. Tak wyglądało to mniej więcej przez dwa sezony, a potem nagle twórcy przestali działać kreatywnie. Serial artystycznie zatrzymał się w miejscu, a klimat, który do tej pory był zaletą produkcji, nie działał na jej korzyść. W trzecim sezonie fabuła przestała być interesująca, a twórcy zaczęli bazować na powtarzalnych motywach. Widz czekał już tylko na szokujące momenty, podczas których mordowano, torturowano czy gwałcono. W ten sposób Opowieść podręcznej zatraciła to, co było jej siłą i zaczęła podążać w kierunku karykatury. Czy w piątym sezonie serial zbacza z tej drogi? Dwa pierwsze odcinki nie napawają optymizmem. Nie dość, że wciąż mamy tu do czynienia z zapętloną formą, w której przeważnie nic się nie dzieje (a jeśli już, to wydarzenia toczą się bardzo wolno), to jeszcze opowieść w niektórych momentach staje się dość kuriozalna. Pod koniec czwartego sezonu June masakruje swojego oprawcę – Freda Waterfolda, po czym oddaje się w ręce kanadyjskich władz. Okazuje się jednak, że mimo kolejnych zuchwałych czynów i psychopatycznych tendencji bohaterka może żyć wśród społeczeństwa. Tymczasem więziona za zbrodnicze działania Serena powraca do Gileadu, gdzie wyprawia mężowi pogrzeb z prawdziwą pompą. Ma miejsce wielka ceremonia, mimo że decydenci z jej kraju mają Waterfoldów za zdrajców, a Kanadyjczycy za zbrodniarzy. Wydarzenie jest transmitowane w mediach na całym świecie, a Serena zyskuje nowych zwolenników. Wszystko po to, żeby zemścić się na June. Wygląda na to, że bieżący sezon będzie skupiał się na walce dwóch rozwścieczonych kobiet. 
Hulu
Na mało realistyczny charakter tych wydarzeń możemy oczywiście przymknąć oko. Opowieść podręcznej to przecież serial telewizyjny, a nie program dokumentalny – nie należy go odnosić do naszej rzeczywistości, bo to po prostu nie ma sensu. Z drugiej strony jednak pierwotnie produkcja za pomocą fabularnych alegorii rzucała światło na prawdę o naszym świecie. Teraz mamy do czynienia już tylko z fikcją. Scenarzyści po prostu się nie wysilają. Postacie w prosty sposób przechodzą do punktów docelowych, a twórcy oszczędzają nam związków przyczynowo-skutkowych. Serena osiąga swoje cele bez większego wysiłku, June wszystko uchodzi na sucho, a Gilead wciąż ciemięży swój lud, bez żadnej reakcji międzynarodowej społeczności. Mało to wszystko wiarygodne, szczególnie jeśli odniesiemy wydarzenia z serialu do rzeczywistej sytuacji na świecie. To, co dzieje się obecnie na arenie międzynarodowej, pokazuje, jak miałki i płytki jest kontekst geopolityczny serialu. Produkcja nie jest więc podbudowana właściwie. Jak prezentują się zatem wątki postaci znajdujących się na pierwszym planie? Czy dzieje się u nich coś interesującego? W przeciągu premierowych dwóch odcinków June zmaga się z tym, że morderstwo uszło jej na sucho. Z jednej strony nie potrafi odnaleźć się na wolności, z drugiej stara się zbliżyć do rodziny. Bohaterka wciąż miota się – to słowo doskonale oddaje sytuację protagonistki w pierwszych odcinkach. Sęk w tym, że nic się tu nie zmienia od czasu drugiej połowy poprzedniego sezonu. Stan psychiczny i emocjonalny June nie ewoluuje. Jej obecny plan z pewnością do czegoś prowadzi, ale przez bieżącą stagnację wątek jest po prostu nudny. Serena natomiast staje się jakimś dziwacznym skrzyżowaniem świętej i symbolu Gileadu. Jeśli przymkniemy oko na odrealnienie tej historii, być może nawet się w nią wciągniemy, ale nie pomoże nam w tym patos, który czeka praktycznie na każdym rogu i niemiłosiernie rozciąga narrację. Nagromadzenie takich motywów momentami wręcz wywołuje śmieszność. Finał drugiego epizodu, w którym June spogląda z nienawiścią na Serenę, a kamera skupia się na grymasie twarzy byłej podręcznej, jest dość przerysowany. Zrozumiały jest stan emocjonalny bohaterki. Zdaje sobie ona przecież sprawę, że Hannah znajduje się w szponach jej przeciwniczki. Można to było jednak przedstawić nieco bardziej finezyjnie.  Serial aspirujący do czegoś więcej niż tylko telewizyjna rozrywka musi ustrzegać się takich łopatologicznych rozwiązań. 
Hulu
+3 więcej
Twórcy ze znamiennym sobie urokiem intensyfikują akcję, wprowadzając szokujący element (Janine i Esther zalane krwią). Jest to tylko chwilowy zryw, wybijający nas na moment z powolnej narracji, która dominuje historię. Swoją drogą – Gilead prezentujący się niczym klub męskich konserwatystów po czterdziestce nie budzi już grozy, zwłaszcza że na jego szczycie znajdują się Nick i Lawrance, którzy przecież stoją w kontrze do zbrodniczego systemu. Aż dziw bierze, że państwo funkcjonuje, mając wśród decydentów dwóch ukrytych oportunistów i kilku wykolejeńców pokroju komendanta Putnama. Jego wątek związany jest z Esther, która wydaje się pewnym światełkiem w tunelu. Czy twórcy zrobią z niej kolejną June i zafundują katorgę podobną do tej, którą Freda przechodziła w początkowych odcinkach Opowieści podręcznej? A może wykorzystają nieprzewidywalność kobiety i podejdą do sprawy nieco mniej odtwórczo? Po obejrzeniu czterech sezonów Opowieści podręcznej to, co zobaczyliśmy w pierwszych odcinkach piątego, nie zachęca do dalszego śledzenia serialu. Czy jest on nas w stanie jeszcze czymś zaskoczyć, jeśli już na wstępie nowej serii serwuje „powtórkę z rozrywki”?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj