Christopher Nolan jest jednym z tych reżyserów, którzy nie lubią się nudzić i zawsze szukają wymagających projektów – takich, które dla nich będą wyzwaniem, a dla widzów prawdziwą ucztą. Jego najnowszy film o ojcu bomby atomowej to potwierdzenie tego, że mamy do czynienia z wielkim twórcą, który nie spoczywa na laurach. Robert Oppenheimer, dla przyjaciół Oppi, to geniusz. Nauka jest dla niego najważniejszą rzeczą na świecie. Ważniejszą niż tworzący ją ludzie. Ważniejszą niż rodzina czy polityka. Gdy widzi przed sobą wyzwanie, to po prostu je podejmuje. To człowiek świadomy swojej wielkości, ale też ułomności. Nie uważa się za wszechwiedzącego. Szanuje tych, którzy są od niego mądrzejsi w innych dziedzinach, i lubi się nimi otaczać. Korzysta nawet z ich doświadczenia, by popychać swoje projekty do przodu. Współpraca to dla niego pewien substytut przyjaźni. Nie jest zazdrosny o czyjeś dokonania. I nawet gdy zostaje przez kogoś skrzywdzony lub wykorzystany, to nie wykazuje się brakiem szacunku. Nolan nie chciał jednak nakręcić prostego filmu biograficznego, przedstawiającego bohatera i jego motywacje. Postawił na thriller polityczny, w którym historię tworzenia bomby atomowej przeplata scenami przesłuchań Oppenheimera przez specjalną komisję. Reżyser Dunkierki i Incepcji postawił sobie za punkt honoru, że nie będzie używać w najnowszej produkcji CGI. I wydaje mi się, że słowa dotrzymał. Mogę Wam z ręką na sercu powiedzieć, że wybuch bomby atomowej jest przecudny. Wyświetlony na IMAX-owym ekranie robi wielkie wrażenie. Oglądamy go z ogromnym podnieceniem – takim jak naukowcy, którzy obserwowali go ze swoich schronów. Do tego towarzyszy nam niepewność, czy im się uda, co jest oczywiście bzdurne, bo doskonale znamy wynik tego eksperymentu. Nolan jednak tak prowadzi historię, że widz kompletnie zapomina o faktach i idzie krok w krok za uczonymi – razem z nimi przeżywa niepowodzenia i chwile chwały. Trzeba być mistrzem pióra, by osiągnąć taki efekt. Aktorsko Oppenheimer jest filmem kompletnym. Nie ma tutaj nietrafionej czy zbędnej roli, a lista artystów, biorących w nim udział, po prostu imponuje. Mamy tu między innymi: Florence Pugh, Davida Dastmalchiana, Jacka Quaida, Gary'ego Oldmana i Josha Hartnetta. Z tej całej grupy najbardziej jednak wybija się Emily Blunt, Robert Downey Jr. i Matt Damon. Co ciekawe, ten ostatni udział w filmie Nolana wynegocjował u swojej żony podczas terapii dla par. Cieszę się, bo dawno nie widziałem go w takiej formie – nawet w Ostatnim pojedynku nie był tak dobry. Grany przez niego generał Groves to z pozoru prosty żołnierz, kierujący się dobrem kraju i udający głupiego trepa. Ale jak to w Pentagonie bywa, to tylko gra pozorów. Na uwagę zasługuje także Emily Blunt – jej postać nie jest jednoznaczna i nie raz zaskoczy widza swoim zachowaniem. Potrafi uśpić nasze oczekiwania, by w kolejnej ze scen uderzyć mocniej. Krótko mówiąc, Blunt serwuje nam piękny popis aktorstwa. No i na koniec genialny Robert Downey Jr., który po raz kolejny udowadnia, że jest artystą przez duże A. To, co ten człowiek pokazuje w tym projekcie, to coś wyjątkowe Nie chcę wchodzić w szczegóły, by nie walić spojlerami, ale jego Lewis Strauss to genialnie napisana postać.
fot. UNIVERSAL PICTURES
+6 więcej
Jednak niekwestionowaną gwiazdą tego filmu – której nikt nie jest w stanie nawet przez chwilę przyćmić – okazał się Cillian Murphy. Irlandzki artysta wspina się na wyżyny aktorstwa, pokazując różne oblicza swojego bohatera. Udowadnia nam, że nawet w trakcie 3-godzinnego seansu nie jesteśmy w stanie do końca poznać Oppenheimera czy zrozumieć, co dzieje się w jego głowie. Mamy do czynienia nie tylko z postacią geniusza, ale także z genialnym aktorem, który świetnie rozumie, co reżyser chce nam przekazać. Oppenheimer w jego interpretacji jest człowiekiem trochę bujającym w obłokach, ale gdy sytuacja tego wymaga, potrafi szybko zejść na ziemię i twardo po niej stąpać. Nie jest to osoba, której poczynania da się szybko rozszyfrować, bo ukrywa swoje emocje. Nie daje po sobie poznać, że go coś trapi. Z trudem odnajduje się w narzuconych normach społecznych. Woli raczej sam je ustalać i naginać rzeczywistość tak, by to ona się do niego dostosowała. Działa to w nauce, więc dlaczego nie w prawdziwym życiu? Nie mogę powiedzieć, że Oppenheimer to najlepsze dzieło Christophera Nolana, gdyż bardzo różni się od jego wcześniejszych filmów, takich jak Dunkierka, Batman: Początek, Interstellar czy Incepcja. Każdy z nich odznacza się mistrzostwem w swoim gatunku. I tak też jest z Oppenheimerem. To produkcja genialna pod względem wizualnym, aktorskim i muzycznym. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Ludwiga Goranssona staje się osobnym bohaterem tego filmu. Wznosi każdą scenę na kolejny poziom. Łapie nasze emocje i targa nimi tak, jak reżyser tego chce. Coś wspaniałego! Mogę jednak z pełną odpowiedzialnością napisać, że to jeden z najlepszych filmów biograficznych, jakie widziałem. Może właśnie dlatego, że nie jest to jedynie biografia, a coś więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj