Komiks Original Sin. Grzech pierworodny stanowi wprowadzenie do kolejne po Nieskończoności wydarzenie, którego kolejne epizody możemy przeczytać w ramach wydawanej także u nas serii Marvel NOW!
Świat komiksowych superbohaterów nie znosi próżni i spokoju. Nic więc dziwnego, że w ramach serii Marvel NOW! doszło do kolejnego istotnego wydarzenia, które niczym fala rozeszła się na większość wydawanych w Polsce serii. Od Deadpoola po Thora, pojawiły się motywy związane z fabułą komiksu Original Sin. A wszystko rozpoczęło się od wydarzeń na Księżycu.
Nasz satelita jest siedzibą Watchera, istoty wywodzącej się z potężnej rasy, która jednakże woli obserwować wydarzenia we Wszechświecie niż brać w nich aktywny udział. To połączenie bierności i mocy najwyraźniej się komuś nie spodobało, bo go zabił, obrabował jego siedzibę… i zabrał jego oczy. Cała plejada superbohaterów, podzielonych na grupy, rusza na misje mające na celu wyjaśnienie tajemnicy śmierci Watchera, przy okazji tropiąc nieznanego zabójcę potężnych istot.
Kogo tam nie ma?! Od Czarnej Pantery po Thora, poprzez Moon Knighta i Gamorę, a na Hulku i Punisherze kończąc (a to i tak nawet nie połowa wyliczanki). Grupy trykociarzy się tasują, dochodzi do obowiązkowych tarć, ale krok po kroku tajemnica się wyjaśnia, także dzięki konfrontacją z raczej drugorzędnymi złoczyńcami.
Choć historia z tego albumu jest względnie zamknięta, to pojawiają się w niej wydarzenia, które nadają fabularnego biegu pozostałym seriom w ramach tego wydarzenia. Mianowicie jeden z przeciwników superbohaterów używa mocy oczu Watchera, by ukazać im tajemnice z ich życia, które wzburzą ich krew i mogą oderwać uwagę od aktualnej misji. Czy są to rzeczy godne tytułowego Grzechu pierworodnego? Tego dowiemy się z innych historii, ale rzucone mimochodem wzmianki obiecują wiele konfrontacji między postaciami i odrobinę prania brudów.
Nieźle prezentują się rysunki (głównie) Mike Deodato, który stara się urozmaicać plansze i pogodzić potrzebę opowiedzenia historii z koniecznością umieszczenia na kadrach całego tłumu postaci, często w nietypowych sceneriach i pełnych dynamizmu scenach. Również i Jason Aaron, uznany scenarzysta, choć w seriach Marvela zdarzały mu się już potknięcia, stara się połączyć konieczność poprowadzenia kilkunastu (lekko licząc!) postaci z potrzebą stworzenia spójnej fabuły, jak i zbudowania tła pod inne komiksy wchodzące w skład Grzechu pierworodnego. Wychodzi mu to… nieźle, a intryga dość długo zostaje ukryta i prowadzi w dość niespodziewanym kierunku.
Najpoważniejszą wadą jest pewna skrótowość, ucinanie wątków i pędzenie z fabułą na złamanie karku. Jest to poniekąd zrozumiałe z racji roli omawianego albumu w ramach serii, ale jednocześnie czytając pozostaje wrażenie, że mając nieco więcej przestrzeni, z tej historii dałoby się wyciągnąć jeszcze więcej.