Serial daje wyraźnie odczuć, że to jego ostatni sezon. Poprzednie pozbycie się Miki było jedynie wstępem do systematycznego ograniczania klonów. Najnowszy odcinek w dużej mierze skupia się na Alison, niejako ją żegnając.
Alison jest czarną owcą Clone Club. Mimo że wydaje się najbardziej ułożoną i niewinną z klonów, to błędem jest jej niedocenianie. Odcinek Beneath her heart jest tego najlepszym dowodem. Praktycznie przez cały czas trwania epizodu albo obserwujemy zmagania Alison z jej demonami przeszłości, albo faktycznie widzimy flashbacki, które z detalami zagłębiają się w jej historię. Jest to niezbędny zabieg, by w pełni zrozumieć jej decyzję o opuszczeniu miasta, a tym samym swoich sióstr na jakiś czas. Ta pogłębiona analiza charakteru jest swoistego rodzaju pożegnalnym hołdem dla jej postaci. Nie chodzi tutaj wyłącznie o tymczasowe pożegnanie jej w serialu, ale o ostateczne “żegnaj”, które nastąpi wraz z finałowym odcinkiem sezonu. Ciekawe, czy każdy z klonów dostanie swoje pięć minut na zgłębienie przeszłości do tej pory ukrytej poza wzrokiem i wiedzą widzów. Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się taka wizja.
Tak czy inaczej odcinek rozpoczyna się jednym ze wspomnień i mija chwila zanim w pełni można połapać się, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Początkowa konsternacja szybko ustępuje zaciekawieniu, które bez większych problemów utrzymuje się do samego końca. Poprzez wspomnienia dowiadujemy się, że obecne życie Alison jest zupełnie inne od tego, które przez lata budowała. Nie da się zaprzeczyć, że bliski związek z klonami wpłynął nie tylko na tragiczne wydarzenia (jak śmierć jej najbliższej przyjaciółki, za którą poniekąd była odpowiedzialna), ale na nią samą, wpychając ją w sidła nałogu. Echa jego działań były widoczne i teraz, a sama Alison, kiedy przekroczyła już jedną granicę nieobliczalności, o wiele łatwiej zdolna by była popełnić kolejny, niebezpieczny czyn. I to właśnie ten fakt tak bardzo ją niepokoi - zmiana, która w niej nastąpiła, zmuszą ją do autorefleksji. A decyzja o odmienieniu swojego życia nie jest zależna nawet od jej uczucia wobec Donniego czy innych klonów. Jako ostatni (miejmy nadzieję, że póki co) akt odwagi, Alison decyduje się stanąć twarzą w twarz z Rachel. Wątek, w którym przeszukiwano dom państwa Hendrixów na zlecenie Rachel, okazały się być bardzo przyjemnym kawałkiem serialu. Ostateczna konfrontacja pomiędzy Rachel i Alison, która to bezpretensjonalnie dostarczyła szczątki głowy dr Leekiego do biura DYAD, wyszła ciekawie, choć mogłaby być jeszcze lepsza. Zabrakło mocniejszego akcentu w głosie Alison, albo lepiej okazanej determinacji. Nasza typowa matka z przedmieścia potrafi postawić na swoim, ale w tym przypadku była zaskakująco łagodna dla Rachel. Niby efekt został osiągnięty, ale czuje się delikatny niedosyt.
Odcinek, poza ciekawą kreacją Alison, zaliczył również wielki powrót Felixa, którego doskonale pamiętamy z poprzednich sezonów. Jego charakterystycznie oddanie się procesowi tworzenia jest miłym dla oka momentem, przypominającym początki serialu. Podobnie jak w przypadku jego niezachwiane wsparcia dla Sary. Ta dwójka od zawsze stała za sobą murem, co w przypadku tego serialu jest bardzo ważne. Klony są w niebezpieczeństwie i każdy sojusznik liczy się na wagę złota. A skoro o tym już mowa, to detektyw Arty po raz kolejny pokazał swoją lojalność wobec Clone Club. Był gotów zabić swoją nową partnerkę, która działa na zlecenie Rachel, byle tylko nie odnalazła ciał zakopanych w garażu Alison i Donniego. Co prawda, garaż państwa Hendrixów poradziłby sobie z kolejnymi zwłokami, to gratulacje dla scenarzystów, że nie poszli tą drogą. Cotygodniowy mord nie wpłynąłby korzystnie na jakość serialu. Zwłaszcza, że tym razem pokuszono się o zrobienie wirtualnego pogrzebu Mice, pełnego kwiatów, świec i smutnych oczu Kiry. Co się stało z jej ciałem? Tego chyba się już nie dowiemy.
Zdecydowanie najgorzej ogląda się sceny z Kirą. Jej postać jest prowadzona bardzo nierówno. Przez sezony jej wkład był minimalny, teraz jednak ma mieć o wiele więcej czasu ekranowego. Rzecz w tym, że jej postać lubi się coraz mniej. Twórcy zrobili z niej humorzastą pannę, która wiedząc, że są rzeczy ważne i ważniejsze, wybiera Rachel, zamiast swojej matki. Z drugiej strony mamy np. Donniego, który ponownie skradł show. Jako postać drugoplanowa, Donny bardzo często wnosi charakterystyczne dla serialu poczucie humoru. Gdyby nie on,
Orphan Black byłby zbyt sztywny i poważny. A tak, jest zachowany odpowiedni balans pomiędzy akcją a chwilami śmiechu, które pojawiają się także pomiędzy spływającymi po policzkach łzami. Zwłaszcza w ostatniej scenie, która jest w stanie wzruszyć nawet najbardziej zatwardziałych widzów. Alison i Donnie żegnają się w towarzystwie wspólnie śpiewanej piosenki “Ain’t no mountain high enough”. Ta jedna chwila pokazuje, jak blisko jest ta dwójka bohaterów i jak daleką drogę przeszli od relacji obserwator-klon. Według mnie, jest to jak najbardziej udane zakończenie odcinka, dokręcając do granic możliwości śrubę emocji i złamanych nadziei widzów. Tym samym Orphan Black ma na swoim koncie udany odcinek, mimo że był raczej stonowany i nieco przegadany. Jednak chyba właśnie takich można się spodziewać po ostatnim sezonie. W końcu nie zostało dużo czasu, by wyjaśnić wszystkie najistotniejsze wątki do końca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h