The Orville porusza kwestię miłości. Brzmi banalnie? Skądże! Seth MacFarlane wykorzystuje ten wątek do tworzenia rozrywki i zarazem do powiedzenia czegoś ważnego o otaczającym nas świecie. Nie tylko pokazuje, że można w tej kwestii powiedzieć coś nowego w atrakcyjny sposób, ale jeszcze zrobił to w totalnie swoim stylu. Jest to dla mnie zaskoczenie, jak dobrze opanował on wypracowaną konwencję, która nie jest już tylko zrzynką ze Star Treka, jak w pierwszym sezonie. Staje się czymś wręcz unikalnym, gdzie tropy science fiction mieszają się z komentarzem społecznym oraz specyficznością wspomnianego twórcy, Przedmiotem eksperymentu stają się dwie postacie - Isaac oraz dr Claire Finn. Inicjatywa wychodzi od kobiety, czyli to ona jest zauroczona Isaakiem, choć ma świadomość, że jest on tak naprawdę robotem lub jak kto woli istotą z rasy sztucznej inteligencji, która nie ma uczuć. Obserwujemy więc wszystkie etapy związku od pierwszej randki, przez wspólne intymne chwile, po  zerwanie i powrót do siebie. Każdy mówi wiele o samej miłości, jej nieprzewidywalności i braku racjonalnego naukowego wyjaśnienia. Sam fakt, że kobieta zainteresowała się mężczyzną bez serca (dosłownie w tym przypadku), to zaskakująco trafne odniesienie do rzeczywistości, gdzie takie sytuacje przecież mają miejsce. Ileż to kobiet zostało zranionych przez nieczułych mężczyzn traktujących je przedmiotowo? W tym przypadku Isaac traktował Claire jako przedmiot eksperymentu naukowego. MacFarlane jednak nie piętnuje, nie ocenia, a raczej pokazuje różne stanowiska i rodzaje zachowań w międzyludzkich romantycznych relacjach. Widzimy z jednej strony uczuciową Claire, a z drugiej bawidamka LaMarra, który ciągle zmienia partnerki. Do tego momentu MacFarlane eksperymentował nieudanie ze związkami przez wątek Eda i Kelly, ale tutaj pokazał, że stać go na o wiele więcej. Na coś niezwykłego w swojej prostocie, a zarazem zaskakująco głębokiego. Rozmowy Claire z Isaakiem podczas randek, ich późniejsza kłótnia oraz ostateczne zdanie sobie sprawy, że nawet ktoś tak sztuczny, bez emocji, może być lepszy dzięki miłości, to motywy dobrze wprowadzone i z odpowiednim morałem. Być może w jakimś stopniu twórca zahacza o banał, ale jednocześnie stara się pokazywać poszczególne czynniki w sposób mądry i przemyślany. Tak, by trafić w odpowiednią emocjonalną nutę. A w tym odcinku MacFarlane bardzo często trafia w punkt.
fot. Jordan Althaus/FOX
+6 więcej
Oprócz tego, że całość jest głęboka, interesująca i pełna emocji, nie brakuje tutaj scen zabawnych. Wręcz z uwagi na taki wątek jest to nieprawdopodobne, jak dobrze humor został tutaj wprowadzony. Niby to oczywiste, bo wątek takiej relacji romantycznej sam daje scenarzyście gagi do rąk, ale on wykorzystuje to bardziej i mocniej. Mamy śmieszne reakcje postaci (Yaphit w ludzkiej wersji nawet zaskoczył), Bortusa z wąsem, różne wstawki podczas randek czy nawet iście hollywoodzka scena, w której Isaac zaskakuje Claire na mostku i spuszcza na wszystkich deszcz (te miny całej załogi podczas romantycznej sceny mogą doprowadzić do łez ze śmiechu!). Nie tylko gagi stoją w równowadze z fabułą, ale doskonale ją uzupełniają. To prawdopodobnie pierwszy odcinek serialu Orville, gdzie proporcja jest równo zachowana pomiędzy humorem i opowieścią. I to pokazuje, że styl MacFarlane'a w opracowanej konwencji sprawdza się kapitalnie. Orville to wręcz książkowy przykład na to, jak serial po odnalezieniu swojej drogi może stawać się lepszy, ciekawszy, zabawniejszy i bardziej emocjonujący. Pierwszy sezon, jak wielokrotnie wspominałem, był za mało MacFarlane'owski, a za bardzo był zrzynką ze Star Treka. Ten pokazuje coś zupełnie innego i za to chwała, bo takie odcinki jak ten bawią i poruszają emocje, stając się rozrywką, jakiej nigdy nie oczekiwałem. No i to piękne zamiłowanie MacFarlane'a do starego kina pokazane tutaj poprzez muzykę. Chcę więcej!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj