Prawdopodobnie od razu, gdy zobaczyłem nazwisko Rambo, spodziewałem się jednego - akcji w stylu Johna Rambo. I zbytnio się nie pomyliłem. Gdy Miles udaje się do swojego rodzinnego miasteczka, będąc szantażowanym przez Monroe, pokazuje się z najlepszej strony. Prawdopodobnie tylko dlatego kupuję decyzję Milesa, generała wielkiej rebelii, który ot tak pozwala, by emocje wzięły górę i porzuca wszystko, idąc na samotną akcję. Miles, jak na serialowego odpowiednika samotnego komandosa przystało, spisuje się znakomicie. W akcji jest bezwzględny i zabójczy, a w rozmowie z kobietą to twardziel jak z okładki - nie zwraca uwagi, że nad głową huczy mu ogień, czas na miłe słowa skierowane do niewiasty zawsze być musi.

Kluczowa scena, z bezpośrednim szantażem ze strony Monroe, to taka typowa tyrada niedorzeczności, które momentami są tak głupie, że aż śmieszne. Pierwszy dziwaczny fakt: gdy Monroe wzrusza się nad zwłokami ukochanej, wszyscy łączą się z nim w bólu i nikt nawet nie próbuje go zastrzelić. Zwłaszcza nasza bohaterska Charlie, który do znudzenia mówi, że przybyła tu, by upewnić się, że go zabiją. Następstwa tego udowadniają mi, że Revolution to tak naprawdę kreskówka - Monroe niczym Mojo-jojo z "Atomówek", nawet mając przewagę liczebną, ucieka przed groźnymi bohaterami, bo tak wypada. Brakuje jedynie na koniec okrzyku "ja tu jeszcze wrócę!". Wmieszano w to jeszcze dziecko Monroe, o którym nie wiedział - zdaję sobie sprawę, że twórcy chcieli tym osiągnąć efekt "ja jestem twoim ojcem" z "Imperium Kontratakuje", ale im nie wyszło.

[image-browser playlist="" suggest=""]©2013 NBC

Gdzieś na dalszym tle mamy przygodę Rachel i Aarona. W końcu twórcy dają kilka minut panu programiście, co pozwala nam choć trochę poznać tę postać. Pokazano nam jego bardziej emocjonalne oblicze. Sytuację z jego żoną można zaliczyć na plus, ale już rozmowa o tym, że go kocha, ale i tak zostawia, jest trochę naciągana. Przesadzony i niepotrzebny melodramatyzm. Czyżby chciano nam pokazać, że Aaron nie ma po co żyć, aby móc go potem bez problemu heroicznie uśmiercić?

Dawno w Revolution nie było tak zabawnego cliffhangera. Sprawienie, że Tom będzie musiał współpracować z Milesem to znakomity zabieg, który może w kolejnych odcinkach być podstawą humorystycznej warstwy serialu, a może nawet powodem licznych emocji. Istotny jest też fakt, że Miles chce w końcu walczyć bezwzględnie - tu możemy doszukiwać się nadziei na to, że kolejne odcinki będą przynajmniej niezłe.

Revolution to serial przesycony wadami, momentami twórcy serwują nam prawdziwy festiwal głupot, ale ostatnie dwa odcinki nawet im się udały. Zapewne nie śmieję się na fragmentach, na których twórcy by chcieli, ale bawię się przyzwoicie. Chyba o to chodzi w oglądaniu seriali?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj