Ostatni taniec wciąż szturmuje platformę Netflix – 5. i 6. odcinek pokazują, że Michael Jordan też człowiek. Banalne? Cóż, jeszcze niedawno nie było to takie pewne...
Twórcy dokumentu Ostatni taniec w 5. i 6. odcinku wrzucili wyższy bieg. W wyemitowanych dotychczas na platformie Netflix odsłonach historii nie unikano co prawda trudnych tematów, lecz siłą rzeczy opowieść o Chicago Bulls lat 90. w umysłach widzów mogła napęcznieć do rozmiarów jedynej w swoim rodzaju, niemalże boskiej legendy. Teraz okazuje się, że wszystkie te zabiegi były częścią swoistej gry z odbiorcą – gdy niektórzy z nas wieszczyli dalsze podążanie w kierunku wystawiania ekranowej laurki, autorzy produkcji, co naprawdę zaskakujące, zabrali się za dekonstrukcję mitu Michaela Jordana. Zrobili to w sposób tak przewrotny, że obnażając mniej lub bardziej subtelnie wszystkie przywary Jego Powietrznej Wysokości, udało im się uwypuklić ludzki pierwiastek w heroicznych wyczynach najlepszego koszykarza wszech czasów. Co MJ robi więc w ukryciu? Oddaje się hazardowi, popala cygara, zatraca się w kalkulacjach finansowych, mści się na Bogu ducha winnych osobach, ustawia kolegów z drużyny po kątach. W tym nadczłowieku jest niepokojąco wiele z boiskowego tyrana, który w walce o zwycięstwo nie cofnie się przed niczym. Wiedzą coś o tym Isaiah Thomas, Jerry Krause i Toni Kukoč, choć przecież ta lista jest znacznie dłuższa. Ostatni taniec bywa trudny, bo nawet stawiając właściwe kroki na parkiecie, można mieć problem z udźwignięciem ciężaru swojego ego.
Odpowiedzialni za serię zamiast stawiać kolejne pomniki, tym razem stworzyli iluzję strącania ich z cokołu. Widać to najlepiej na przykładzie All-Star Game z 1998 roku, gdy pozujący do zdjęcia Jordan raz po raz przekomarza się z innymi tytanami parkietów, by później żartować z Magica Johnsona i Larry'ego Birda. Humor zdaje się dopisywać – do czasu. MJ ma bowiem spory problem z tym, że młodziutki Kobe Bryant atakuje kosz z ułańską fantazją, kradnąc uwagę widzów. Własną grą udowadnia ostatecznie Czarnej Mambie, że król parkietów jest tylko jeden. Megalomania? Uzależnienie od rywalizacji? Mniejsza o to – widz i tak będzie czuł, że w tym meczu doszło do symbolicznej zmiany koszykarskiej warty, a Jego Powietrzna Wysokość zyskał tak godnego następcę, jak i nowego przyjaciela. Jest coś niewypowiedzianie pięknego w zapewnieniach Bryanta, że bez pomocy lidera Byków w NBA osiągnąłby niewiele. Jordan wziął młokosa z Los Angeles Lakers pod swoje skrzydła; zupełnie inaczej niż w przypadku Kukoča. Na przeciwległym biegunie 5. odcinka wyrasta opowieść o legendarnym Dream Teamie z igrzysk olimpijskich w Barcelonie – nie liczcie jednak na bombardowanie kolejnymi wsadami i innymi "trójkami". Twórcom idzie w pierwszej kolejności o absolutnie irracjonalne podejście Jordana i Pippena do gwiazdy reprezentacji Chorwacji; na boisku uwzięli się na niego, ponieważ... "źle" im go przedstawiono. MJ uwielbiał niszczyć tudzież pokazywać miejsce w szeregu tym, którzy w jakiś sposób zaleźli mu za skórę. Autorzy produkcji nie boją się poruszać wątków braku Thomasa w Dream Teamie czy pacyfikowania wszystkich pomysłów Krause'a – co więcej, ten ostatni, szara eminencja pierwszych odcinków, coraz częściej jest przedstawiany jako dobra postać całej historii. To jednak nadal ledwie uwertura do pokazywania kolejnych rys na wydawałoby się nieskazitelnym wizerunku Jordana.
O tym, że Jego Powietrzna Wysokość gwiazdorzy, dobitnie przekonywały nas już poprzednie odcinki Ostatniego tańca. Autorzy serialu postanowili jednak w ramach dziennikarskiego śledztwa wziąć na warsztat właściwie każdy aspekt tej legendy, który z perspektywy czasu może odzierać ją z aury boskości. Nawet doskonale odnajdującemu się w blaskach fleszy Jordanowi sława nastręczyła całe morze mentalnych kłopotów – od tracenia majątku w hazardzie przez boiskową dekoncentrację po alienację. Włodarze NBA w latach 90. traktowali MJ-a jak kurę znoszącą złote jajka; mógł sobie pozwolić na więcej, z czego skwapliwie korzystał. Jego przedmeczowe wizyty w kasynie, przetrącone podejście do kontraktów sponsorskich, unikanie polityczno-społecznego zaangażowania czy traktowanie kolegów z drużyny jak marionetek – wszystko to rzuca ogromny cień na mit Jordana. Dlaczego go jednak definitywnie nie obala? Odpowiedź jest banalna w swojej niezwykłości: MJ każdą swoją słabość prędzej czy później przekuł w sportowe paliwo, dzięki któremu mógł na parkiecie wznosić się na wyżyny własnych umiejętności. Trudno to w pełni zrozumieć, jednak najpopularniejszy swego czasu człowiek na świecie szukał motywacji w najbardziej pokrętny sposób, napędzając samego siebie strachem przed strąceniem z piedestału. Twórcy serialu na tym polu przeprowadzają staranną wiwisekcję, zostawiając kolejne aspekty tej historii ocenie widza. Roześmianego, gadatliwego i wciąż żartującego Jordana nie da się co prawda nie lubić, ale na każdy przejaw boskości przypadają tu dwie lekcje z ludzkich ułomności. MJ też człowiek, choć jeszcze jakiś czas temu to wcale nie wydawało się takie pewne.
W ostatnich odcinkach produkcji Ostatni taniec mniej miejsca poświęcono sezonowi 1997/1998, choć z zapartym tchem możemy śledzić pojedynki Bullsów z New York Knicks i Phoenix Suns z roku 1993. Nie oznacza to jednak w żadnym stopniu, że autorzy produkcji zrezygnowali z pokazywania ewolucji drużyny Byków; dowiedzieliśmy się dajmy na to, że szacunek Jordana dla Phila Jacksona jest oparty m.in. na fakcie, iż trener pozwalał swoim zawodnikom na popalanie cygara i wspólną grę w golfa tuż przed rozpoczęciem play-offów. Ta koszykarska konstelacja z każdą kolejną odsłoną opowieści zaskakuje coraz bardziej swoim nietypowym podejściem do mobilizowania się przed meczami. Jeśli dodamy do tego zaakcentowanie wszystkich blasków i cieni kariery Jordana, możemy dojść do wniosku, że Ostatni taniec ewoluuje wraz ze swoimi bohaterami. Najpiękniejsze może być to, że każda tego typu metamorfoza nadal w unikalny sposób stara się odpowiedzieć na pytanie, czym naprawdę jest sportowy duch unoszący się nad parkietami. Czasami to tytaniczna praca nad ujarzmieniem własnych demonów. W innym miejscu zdamy sobie sprawę, że to tylko twór powstały z dymu Jordanowskiego cygara.