Ray Seward to jedna z najciekawszych postaci w trzecim sezonie. Duża w tym zasługa scenarzystów i Petera Sarsgaarda wcielającego się w tę rolę. Morderca czy przypadkowa ofiara systemu? Postać moralnie niejednoznaczna, elektryzowała widzów od samego początku. Nie inaczej jest w najnowszym odcinku, gdzie na dobrą sprawę to właśnie on przejmuje główną rolę. Linden i Holder mogą co najwyżej się wszystkiemu przyglądać.
"Six Minutes" jest genialne z kilku powodów. Po pierwsze stanowi doskonały odpoczynek od śledztwa, które teoretycznie się zakończyło. Teoretycznie, bo po rozmowie z synem Sewarda dostajemy potwierdzenie, że kłamał. Dzięki temu jest to swoiste preludium do dwugodzinnego finału. Znając twórców Dochodzenia dopiero w ostatnich minutach poznamy zabójcę siedemnastu nieletnich dziewczyn. Kolejnym powodem jest fakt, że cała akcja rozgrywa się w więzieniu w przeciągu 12 godzin. Widać to już po mocnym wstępie, a uczucie bezradności, beznadziejności i napięcia towarzyszyć nam będzie do samego końca epizodu.
Tak naprawdę jest również niezwykle kameralnie. Palmę pierwszeństwa dzierżą trzy wspomniane wyżej postacie, a twórcy nawet nie próbują silić się na pogłębianie psychiki całej reszty. Na bok odstawiają rozpoczęte wątki; widać, że ich głównym celem jest ukazanie Sewarda. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, po co im była ta postać. W porównaniu do Bullet, Seward nigdy nie odgrywał znaczącej roli w kwestii posuwania śledztwa naprzód. Stanowił zagadkę, którą jest do samego końca. Jego wątek, pomimo niezwykłej dawki emocji, jest po prostu czymś w rodzaju przerwy, a jednocześnie czymś, czego trudno byłoby się pozbyć. Świetnie buduje realia przedstawionego świata, beznadzieję organów ścigania i samego egzekwowania prawa. Seward stał się ofiarą, a także osobistą porażką Linden, która go do więzienia wsadziła.
[video-browser playlist="635714" suggest=""]
Holder również nie otrząsnął się jeszcze z wydarzeń z poprzedniego odcinka. Pije, próbuje się ze sobą pogodzić, aczkolwiek w jego wnętrzu narasta żal. Dołącza do niego Linden, która chce się poddać, uciec, zrobić to, co wydaje się, że umie najlepiej. Nie wyprzedzałbym jednak faktów - zapowiada się walka: dwójka bohaterów kontra system, który już praktycznie skazał Joe Millsa.
Dziesiąty odcinek Dochodzenia jest tym, co w serialu najlepsze. Mrocznym, brudnym, przesiąkniętym wstydem i żalem przedstawieniem Seattle, gdzie beznadzieja puka do naszych drzwi. Scenarzyści osiągają apogeum nauczeni błędami poprzednich sezonów. Nie rozwlekają historii, pokazują to, co trzeba - same konkrety. Ta skondensowana dawka przemocy, żmudnego policyjnego śledztwa i atrakcyjności charakterów dwójki głównych bohaterów jest tym, co najlepsze.
Żal można mieć jedynie o utracony pomysł. W poprzednich sezonach każdy dzień był dniem śledztwa. Teraz porzucono tę ideę i niejednokrotnie akcja przeskakuje o kilka dni. Trochę szkoda, ale nie jest to najważniejsze. Przed widzami dwugodzinny finał i aż trudno uwierzyć, że miałyby to nie być dwie najlepsze godziny tej produkcji. Miejmy nadzieję, że powstanie czwarty sezon, a nawet jeśli nie, to "mroczna trylogia Seattle" doskonale się uzupełnia i łączy, stanowiąc pozycję obowiązkowa na półkach z DVD.