W piątym odcinku Outlandera powraca ulubieniec publiczności, krnąbrny i hardy Szkot – Murtagh. W szóstym epizodzie natomiast spotykamy mniej popularnego wśród widzów, ale wciąż lubianego lorda Johna Greya. Szlachcic przybywa do Fraser’s Ridge wraz ze swoim synem Williem, który jak wiemy, jest w rzeczywistości potomkiem Jamiego. Comeback postaci, które pamiętamy z poprzednich sezonów, to nie lada gratka dla fanów serialu. W szczególnej atmosferze przebiega spotkanie z Murtaghem, który jest bliski zarówno Jamiemu, jak i Clare. Wojownik nieco osiwiał, ale nie stracił nic ze swojego zadziornego charakteru. Szkota nie da się nie lubić, także jego powrót do obsady z pewnością zadziała na korzyść serialu. O ile Murtagha jeszcze z pewnością zobaczymy w bieżącym sezonie, to John Grey zalicza raczej jednoodcinkowy występ. Szlachcic przynosi ze sobą dość sentymentalny i melancholijny wątek niespełnionej miłości. W szóstym odcinku Outlander uderza w romantyczne tony, wprowadzając estetykę bardzo dobrze znaną fanom serialu. W przeciągu poprzednich serii mieliśmy wiele dobrze napisanych i świetnie zrealizowanych segmentów miłosnych. Podszyte erotyką i liryką motywy stanowiły ozdobę produkcji, a nawet jej siłę. W czwartym sezonie nie było ich za dużo, ale trzeba przyznać, że końcówka szóstego epizodu umiejętnie nawiązuje do najmocniejszych momentów w historii serialu. Twórcom udaje się wykreować intymność pomiędzy Jamiem i Claire. Jest to wiarygodne, przekonujące, a co najważniejsze chwytające za serce. Zupełnie odwrotnie niż majaki Johna Greya, który nie może sobie poradzić z uczuciem do Frasera. Niestety szósty epizod miejscami pachnie Harlequinem. Leżący w gorączce przystojny lord, wyznający opiekującej się nim kobiecie miłość do jej mężczyzny, to aż nazbyt przerysowana scena. Najgorzej, że nic z niej nie wynika. Również spotkanie Jamiego z synem nie ma wielkiego fabularnego znaczenia. Twórcy nie wysilili się za bardzo, pisząc relację tej dwójki. Dobrze, że szósty odcinek pogłębia relację Jamiego i Claire, bo w innym wypadku można byłoby go uznać za swoistą zapchajdziurę. Piąta  odsłona dla odmiany wprowadza do opowieści kilka bardzo istotnych kwestii. Po pierwsze, stawia Murtagha w bardzo istotnym miejscu. Jest on przywódcą przedsiębiorców, którzy sprzeciwiają się opodatkowaniu ich działalności. W ten sposób twórcy pozycjonują bohatera w kontrze do Fraserów będących w porozumieniu z gubernatorem. Po drugie, pojawiają się poważne rysy na koegzystencji osadników i Indian. Oczywistym jest fakt, że stosunki między dwiema stronami wkrótce ulegną pogorszeniu, ale w bieżącym odcinku twórcy przedstawiają preludium do nadchodzących wydarzeń w bardzo brutalny sposób. Oskalpowanie niewinnej znachorki, wyrżnięcie osadniczej rodziny, strach i cierpienie, a w tym wszystkim osamotniona Claire. Twórcy umiejętnie podchodzą do tak wyświechtanego tematu jak konflikty o ziemię z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Niby gdzieś to już widzieliśmy, ale co z tego, jeśli konwencja historyczno-przygodowa działa jak należy. Ciekawe, czy Indianie sąsiadujący z Fraser’s Ridge przyczynią się do nadchodzącego niechybnie pożaru. Mimo że Jamie i Claire są w dobrych kontaktach z Czirokezami, to toczące się wydarzenia szybko mogą przerodzić się w masakrę. W tym momencie dochodzimy do jednego z najważniejszych punktów omawianych odcinków. Brianna i Roger tym razem nie dostają wiele czasu ekranowego, ale wydarzenia w XX wieku wydają się być jak na razie najistotniejsze. Czyżby Brianna, podążając drogą swojej matki, przeniosła się w przeszłość? Czy spotka się z ojcem i ocali Fraser’s Ridge przed zagładą? Czy jej śladami podąży zakochany Roger? Odpowiedź twierdząca na powyższe pytania przyniesie nam olbrzymie zmiany w formule serialu. Już nie tylko Claire będzie zmagać się z trudnościami życia w dawnych czasach. Teraz jej córka i nieco ciapowaty Roger będą musieli dostosować się do świata z przeszłości. Byłby to swoisty powrót do korzeni. Na nowo śledzilibyśmy bohaterów z teraźniejszości, którzy w nieporadny sposób próbowaliby odnaleźć się w XVIII wieku. Outlander na półmetku czwartego sezonu utrzymuje powolne tempo akcji. Bardzo dobrze, że wśród bohaterów ponownie jest Murtagh. Wprowadza on nieco zadziorności do opowieści. Na tym etapie serialu tak krnąbrna postać jest na wagę złota, bo zarówno Ian, jak i para protagonistów nie imponują pod względem charakterologicznym. Trochę szkoda Johna Greya, bo jego powrót wypada całkowicie bezpłciowo, a epizod z jego udziałem jest zdecydowanie najsłabszy w tej serii. Ten wypadek przy pracy nie wpływa jednak znacząco na poziom artystyczny czwartego sezonu, który wciąż jest zadowalający.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj