Większość uważnych widzów przewidziało, że Roger przeżyje wojenną zawieruchę i cudem uniknie śmierci na stryczku. Część z nas myślała, że osobnik zwisający z drzewa nie był tym, za kogo wszyscy go brali. Kaptur mógł przecież skrywać oblicze każdego, a strój bardzo łatwo podmienić. Inni wyrokowali, że wisielcem jest rzeczywiście MacKenzie, jednak nie do końca martwy. Filmy i seriale wielokrotnie raczyły nas pomysłowymi wizjami ucieczki przed kostuchą. Finalnie rację mieli ci drudzy. Roger uratował życie w dość prosty sposób. Czy wiarygodny? Można mieć ku temu wątpliwości. Ważne jednak, że uzasadniony fabularnie. Bohater, który przeżył powieszenie, stracił głos i wpadł w traumę. Roger zaniemówił zarówno ze względu na uraz fizyczny, jak i cierpienie psychiczne. Odcinek skupia się na eksploracji jego bólu oraz na mozolnym powrocie do życia. Chyba nikt nie miał wątpliwości, że epizod skończy się szczęśliwie, a Roger ucieknie wewnętrznym demonom. Czy jednak to, co mu się przytrafiło w trakcie wyprawy z Ianem, nie było scenariuszową drogą na skróty i unikiem przed głębszym wniknięciem w życie wewnętrzne bohatera? Outlander w przeciągu odcinka załatwia sprawę Rogera, łapiąc przy okazji dwie sroki za ogon. Po pierwsze, bohater przechodzi swoistą terapię psychologiczną w dziczy i po powrocie jest już ozdrowiony. Po drugie, po wszystkim staje się silniejszy. W myśl hasła: „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, MacKenzie zmienia się bezpowrotnie. Ewolucja bohatera jest już prawie u mety. Wkrótce przekonamy się, czy zostanie mężczyzną, którego Jamie Fraser zaakceptuje jako członka rodziny i ukochanego swojej córki.
fot. Starz
Outlanderowi bardzo do twarzy z odcinkami, w których zagłębiamy się w życie wewnętrzne bohaterów. Kilka epizodów temu poznaliśmy wrażliwszą stronę ciotki Jocasty. Podczas poruszającego monologu ujawniła przed nami to, co do tej pory skrywała za marsowym obliczem. Teraz serial ponownie zwalnia, żeby rozbudować charakterologicznie postać Rogera. Niestety, tym razem nie wychodzi to tak finezyjnie. Twórcy starają się zamknąć cały wątek w jednym odcinku, wynikiem czego w pewnych momentach idą na fabularne skróty, tylko po to, żeby skończyć opowieść w ciągu godziny. Z jakichś przyczyn serial wciąż trzyma się tego proceduralnego charakteru, nawet kosztem spójności całej historii. Walka z traumą Rogera byłaby bardziej sugestywna, gdyby twórcy poświęcili jej dwa odcinki i w nieco bardziej złożony sposób podeszli do procesu leczenia ran. Zamiast tego dostajemy kilka zabiegów, które nie do końca działają, jak należy. Jaki cel fabularny ma wprowadzenie konwencji niemego filmu w retrospekcjach? Zrozumiałe jest to, że serial w ten sposób nawiązuje do romantycznych chwil, które Roger i Brianna spędzali wspólnie w XX wieku, ale zastosowanie tego w celu pokazania traumatycznego momentu w życiu MacKenziego nie ma żadnego sensu. Ani to klimatyczne, ani ciekawe audiowizualnie. Nawiązanie do milczenia Rogera również nie przekonuje. Jednym słowem, całkowicie zbędny zabieg formalny.
fot. Starz
Kolejna dyskusyjna sprawa, to niespodziewany powrót Iana. Jego nagłe pojawienie się na ekranie z pewnością wywołało wśród fanów serialu same pozytywne odczucia, ale późniejsze pokazanie tej postaci może budzić wątpliwości. Cierpienie Iana zostaje skonfrontowane z bólem Rogera. W tym tandemie to MacKenzie okazuje się silniejszy. Ratuje Iana przed samobójczą śmiercią i pomaga mu wyjść na prostą. Przy okazji sam przechodzi przemianę i do żony wraca już jako ktoś o wiele silniejszy. Ian zostaje więc użyty jako narzędzie fabularne, mające na celu rozwinięcie postaci Rogera. Być może bohater ten odegra jeszcze rolę w bieżącym sezonie, ale na tę chwilę jego powrót jest raczej mało satysfakcjonujący. Outlander serwuje nam kolejny zamknięty odcinek, odbębniając przy okazji kolejny punkt obowiązkowy, na drodze ku wielkiemu finałowi. Wszystko na to wskazuje, że wątek egzekucji wprowadzony został jedynie po to, żeby umocnić postać Rogera jako pełnoprawnego i silnego protagonisty. W pewnym momencie pojawia się porównanie tego, co przeżył MacKenzie z tym, co zafundował Jamiemu Czarny Jack. Destrukcyjny wpływ na psychikę ofiar jest tutaj bezapelacyjny, ale sposób, w jaki twórcy podeszli do pokazania obu traum, różni się diametralnie. W przypadku Jamiego cierpienie było wręcz namacalne i ciągnęło się w nieskończoność. Jeśli chodzi o Rogera, twórcy stawiają na skrótowość. Dodatkowo rozwijając bohatera, wolą zafundować mu terapię szokową, niż powoli i skrupulatnie rozwijać postać uniwersyteckiego teoretyka, wrzuconego w realia, które znał jedynie z książek. Gdyby twórcy poszli tą drogą, z pewnością serial byłby mniej oczywisty i szablonowy. Niestety, podjęty kierunek dość mocno oddala Outlandera od swoich korzeni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj