"Pamięć wszystkich słów. Opowieści z meekhańskiego pogranicza" jest dobrym zaprzeczeniem tezy, iż długie cykle fantasy szybko tracą impet, wałkując wciąż jeden i ten sam schemat. W przypadku "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" widzimy jednak stałą (choć niepozbawioną potknięć) ewolucję: "Północ-Południe" oferowało doskonałe opowieści o góralach i irytującego wojownika Issaram; "Wschód-Zachód" nieco wyrównało poziom historii z kolejnych krańców imperium, kładąc jednocześnie jeszcze większy nacisk na wątki Nieśmiertelnych; "Niebo ze stali" znamionował powrót do wątków Kennetha i Kailean, choć przesiadka na format powieściowy sprawiła, że całość była miejscami przyciężka. Czwarty tom zaś… cóż, nie wiem, czy nie mamy przypadkiem do czynienia z najlepszą odsłoną Meekhanu. Co można uznać za całkiem ironiczne, biorąc pod uwagę, że samego Meekhanu w powieści prawie nie ma. Tym razem Wegner zabiera czytelnika w podróż na dalekie południe, do Białego Konoweryn – księstwa bogatego, lecz stojącego w obliczu nieustannych walk frakcyjnych i dworskich intryg – oraz na zachód, na wyspę Amonerię, która byłaby znakomitym punktem handlowym, gdyby nie wojownicze seekhijskie plemiona i ich opiekuńcze bóstwo. Takie geograficzne rozciągnięcie spisuje się doskonale: historia urasta już do rozmiarów globalnych, a nowe miejsca dały okazję do jeszcze głębszego wgryzienia się w kwestię polityki, ale również historii i mitologii, które w "Pamięci wszystkich słów" stały się właściwie główną osią powieści. Nie wspominając już o czymś tak trywialnym jak zwykła urokliwość wspomnianych miejsc. Łatwo też domyślić się, czyje poczynania tym razem będziemy śledzić. Przyznam, że trochę się tego obawiałem: wątek Yatecha, mimo genialnego "Gdybym miała brata", był męczący, a on sam był straszną memeją. Alstin był ciekawszy, ale intryga skupiona niemal w całości wokół Bitewnej Pięści Raegwyra pod koniec potrafiła znużyć. A w "Pamięci wszystkich słów" czytelnik dostaje obydwu - i to w formacie powieściowym. Jednak już początkowe rozdziały pokazały, że obawy były bezpodstawne. Po pierwsze – obydwaj się zmienili: wojownik Issaram przestał się nad sobą użalać i zaczął poważniej traktować swoją posadę towarzysza Małej Kany, a młody złodziej co prawda pozostał upartym cwaniaczkiem, ale już nie tak samolubnym i narwanym. Do rangi głównej bohaterki urosła również znana z "Północ-Południe" siostra Yatecha, Deana, która na własnej skórze przekona się, że ludzkie dylematy dotyczące obowiązku, wiary czy wierności ideałom w perfidnych rozgrywkach Losu nie znaczą wiele.
Źródło: Powergraph
  To również spora zmiana w stosunku do "Nieba ze stali". Poprzedni tom stał pod znakiem walki dwóch ludzkich potęg przelewających krew w imię wolności, sprawiedliwości, zemsty oraz polityki. Reminiscencje wojny pomiędzy Wozakami a Se-kohlandczykami pojawiają się również w "Pamięci wszystkich słów", choć zdecydowanie większe znaczenie ma ona dla Nieśmiertelnych niż ludzi. Tutaj znów wychodzi skłonność Wegnera do tworzenia opozycji w obrębie swojego uniwersum: śnieżne góry przeciwstawiał pustyniom, bezkresne stepy – wąskim uliczkom portowego miasta. W nowej powieści zaś – w kontrze do "Nieba ze stali" – snuje narrację o rozgrywkach istot boskich, w których człowiek niemal się nie liczy. Niemal, ponieważ czasem, w chwilach ostatecznej próby, nawet niewiele znaczący pyłek może okazać się tym, co przeważy szalę i zmieni wynik gry. Przyznam, że wątek ten również witałem z pewną dozą podejrzliwości: w poprzednich tomach elementy dotyczące sfer boskich były wprowadzane dość oszczędnie – czytelnik dostawał raptem strzępki informacji i pewien ogólny zarys obrazu. W "Pamięci wszystkich słów" części wreszcie układają się w pewien wzór, zdradzający zarówno garść interesujących informacji (choćby o Bitewnej Pięści i Wojnach Nieśmiertelnych), interesujących pomysłów związanych z mitologią, jak i malującą się na horyzoncie srogą intrygę. Ba, nawet Kanayoness w obliczu tych informacji wyda się sympatyczniejsza… przynajmniej odrobinę. Bardzo mnie cieszy również progres w kwestii konstrukcji dramaturgicznej. Przeskoki narracji między wątkami pojawiły się wprawdzie już w "Niebie ze stali", tam jednak efekt nie był do końca satysfakcjonujący – głównie ze względu na wątek wielkiej bitwy, której ogrom po prostu przygniatał. Mimo rozbijania toku narracji przez wątek Górskiej Straży całość stawała się momentami monotonna, po uszy zanurzona w wojaczce, bitewnym szale oraz masakrowaniu się bronią wszelaką. W nowej powieści walka schodzi na dalszy plan, zastąpiona przez wątek wędrówki, poznawania samego siebie i prób zachowania własnej tożsamości, z czym dobrze koresponduje konstrukcja książki: rozdziały są krótsze, rotacja między wątkami jest częstsza, co pozwala lepiej budować dramaturgię i stopniować napięcie. Zmiany narracji są na tyle liczne, że nie ma mowy o monotonii, a jednocześnie uniknięto poczucia „poszatkowania”… choć niektóre cliffhangery bywają perfidne. Niezmienny za to pozostaje styl, jakim operuje autor. Z pozoru dość prosty, pozbawiony formalnych fajerwerków, a jednocześnie zaskakujący siłą oddziaływania. Wegnerowi, jako jednemu z nielicznych pisarzy fantasy w naszym kraju, udaje się osiągnąć efekt patosu, ale bez popadania w pompatyczność bądź śmieszność. W "Niebie ze stali" bywało z tym różnie: chwilami czuło się przesyt tym kipiącym wręcz podniosłym tonem. Jednak w "Pamięci wszystkich słów" udało się zachować zdrowy balans: patos bywa rozładowany humorem sytuacyjnym, przeskokiem narracyjnym lub nagłym twistem fabularnym, dzięki czemu meekhańska gawęda sprawia, że serce rośnie, a jednocześnie nie pozwala mu pęknąć jak balonikowi. Czytaj również: TYLKO U NAS: Opowiadanie Roberta M. Wegnera „Gdybym miała brata”! "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" – jeśliby spojrzeć na stojący za nimi koncept – to cykl w gruncie rzeczy prosty: bazujący na czytelnych skojarzeniach kulturowych, odsyłający do znanych motywów, operujący konsekwentnie narracją opartą na heroizmie i pełnej rozmachu intrydze. I będzie to prawda. Podobnie jak prawdą będzie stwierdzenie, że trudno znaleźć obecnie tytuł, który równie mocno działałby na poziomie czystych emocji, który tak skutecznie mieszałby ze sobą pragnienia, lęki i pragmatyczne obserwacje, wykorzystując w tym celu siłę opowieści. Jasne, nie każdemu przypadnie do gustu spory (choć moim zdaniem ciekawie poprowadzony) wątek romansowy, podobnie jak fakt, że w kwestii Nieśmiertelnych Wegner każdą udzieloną odpowiedź zaopatrzył w kolejne pytania. Ale to są sprawy drugorzędne. Najważniejsze, że Pamięć wszystkich słów. Opowieści z meekhańskiego pogranicza to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka przytrafiła się Meekhanowi od czasu "Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami". A być może najlepsza, jaka przytrafiła się w ogóle.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj