Jakie oczekiwania były wobec ostatniego odcinka? W sumie to nie były one zbytnio wygórowane. Głównym zadaniem do wykonania było odpowiednie i godne pożegnanie Mystic Falls po tych wszystkich przygodach, które przeżyliśmy tam razem z bohaterami, i to twórcom udaje się uchwyć w odpowiednich proporcjach. Jest tutaj odpowiednia doza goryczy, smutku, nostalgii, radości, tęsknoty, szczęścia, a przede wszystkim miłości. Emocje płyną z ekranu niemal w każdym momencie i mocno wpływają na widza. Na tej płaszczyźnie twórcy w pełni wywiązali się z powierzonego im zadania, tworząc coś unikatowego. Najbardziej odcinek kuleje pod względem fabularnym. Zbyt wiele chciano ukazać w ostatniej odsłonie, przez co wiele rzeczy jest traktowanych po macoszemu. Powrót Katherine nie wzbudza zbyt wielu emocji, ani trochę nie wykorzystano potencjału tej postaci. W zasadzie pojawia się ona tylko dla samego pojawienia się, nie wnosi nic szczególnego, a i sama Nina Dobrev nie ukazuje tej iskry tkwiącej w pannie Petrovie w początkowych sezonach. Sięgniecie po tę antagonistkę to pewnego rodzaju zatoczenie koła, bo od niej wszystko się rozpoczęło i na niej poniekąd wszystko się kończy. Również zbliżający się koniec Mystic Falls nie jest w stanie zbudować odpowiedniego napięcia i przekonać nas do tego, iż będzie miał miejsce, ponieważ pewnym było, że twórcy zaserwują happy end. W pełni skupiono się tutaj na relacjach między bohaterami, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Odpowiednie wyważenie wszystkich interakcji między postaciami oraz subtelne wydobywanie emocji z poszczególnych ujęć, stworzyło na ekranie coś wyjątkowego. Aktorzy dali z siebie wszystko, starając się w godny sposób pożegnać fanów i bez wątpienia wychodzi im to bardzo dobrze. Pierwsza scena wpisująca się w tę konwencję to pożegnanie Caroline i Stefana. Ich interakcja posiada odpowiedni ładunek emocjonalny i w sprawny sposób oddziałuje na widza. Aktorzy dają radę, a całość jest dość podkoloryzowana, ale tutaj nie stanowi to akurat mankamentu. W dalszej części Candice King podczas monologu, w którym nagrywa się na pocztę Stefana, również sprawdzą się rewelacyjnie. W tym odcinku blond wampirzyca nie działa ani trochę na nerwy, prezentując się odpowiednio. Kolejna interakcja wywołująca ogromne emocje zachodzi pomiędzy Stefanem i Damonem. Tak naprawdę stanowi ona najważniejszy punkt całego odcinka. The Vampire Diaries to od początku była opowieść o braciach Salvatore, którzy zostali wplątani w intrygi Katherine, a później nie mogli oprzeć się urokowi Eleny. Ostatnia rozmowa rodzeństwa zawiera kwintesencję całego serialu. Dialogi zostały naszpikowane odniesieniami do poprzednich serii, a zarówno Paul Wesley, jak i Ian Somerhalder dają solidny pokaz swoich aktorskich umiejętności, tworząc prawdziwą więź na ekranie. Również ostatnia scena jest wymowna, potwierdzając, że serial jest właśnie o nich, a cała reszta była tylko dodatkami, mniej lub bardziej ważnymi. W szesnastym epizodzie ponownie kluczową rolę odgrywa Bonnie. Jest ona głównym inicjatorem akcji w tym odcinku i odpowiada za najważniejsze wydarzenia. We wszystkich scenach prezentuje się naprawdę dobrze. Cat Graham pod koniec tego sezonu bez wątpienia dała z siebie wszystko, żegnając się z klasą. Sceny panny Bennett z Enzo również posiadają odpowiednie emocje, ostatecznie ukazując szczęście bohaterki. Całkiem dobrze wypada również sekwencja zmagania się z ogniem piekielnym. Pozostałe momenty niosą ze sobą pewien ładunek emocjonalny. Interakcje między wybranymi bohaterami a Eleną, a szczególnie te pomiędzy panną Gilbert a młodszym z braci Salvatore. Scena w wieży zegarowej uwzględniająca Vicky, Matta oraz ojca rodzeństwa. Czy chociażby sceny pokazujące dalsze życie postaci, w których ponownie zobaczyć możemy osobistości, które z serialem pożegnały się na przestrzeni poprzednich sezonów. Szczególnie cieszy ponownie zobaczenie Lexi, która stanowi chyba najbardziej zmarnowaną postać w całym serialu. Reasumując: Pamiętniki żegnają się w dobrym stylu. Finał przynosi wszystko to, czego można było się spodziewać. Odpowiednie dawkowanie emocji, a przede wszystkim sprawnie nimi operowanie wychodzi zdecydowanie na plus. Granie na uczuciach widzów i wzbudzanie w nich nostalgicznych wspomnień, buduje magiczny seans. Finałowemu epizodowi bliżej do poziomu ostatnich serii, aniżeli do początkowych sezonów, ale nie oznacza to, iż nie dostarcza on rozrywki na satysfakcjonującym poziomie. Nie do końca radzi sobie z odpowiednim ukazaniem wszystkiego na ekranie we właściwych proporcjach, ale nie stanowi to też zbyt dużego mankamentu. Finał spełnia więc większość swoich zadań, przynosząc satysfakcjonujące dokończenie wątków dla każdej z postaci, a w pewnych miejscach potrafi również zaskoczyć. Dla wielu koniec serialu stanowi ulgę po kilku ostatnich sezonach męki, lecz dla pewnych osób stanowi to zakończenie lubianej produkcji, po której przez pewien czas pozostanie pustka. Tytułowe słowa "I was feeling epic", wypowiada Lexi w czasie rozmowy ze Stefanem w ósmym odcinku pierwszego sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj