Największe zainteresowanie przed seansem budziła naturalnie sytuacja, w jakiej nagle znalazł się skrócony o jedną kończynę Jamie Lannister. Utrata jakże cennej dla rycerza prawej dłoni nie zakończyła jednak pasma udręk Królobójcy. Prawdopodobnie po raz pierwszy w całym serialu ten zadufany w sobie bohater miał możliwość wzbudzić w widzach aż tyle współczucia. Obraz zbiega, upokarzanego przez podwładnych Robba Starka, wywarł na pewno silne wrażenie na dotychczas chłodnej i niewzruszonej Brienne. Krótki, choć treściwy dialog między nią a Jaimem, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do kierunku, w którym rozwijać będą się ich relacje. Coraz bardziej odczuwalna jest łącząca tę parę sympatia, pogłębiana poprzez wspólnie przeżywaną niedolę.
Tragizmem z losami Lannistera równać może się jedynie wątek zdradzieckiego Theona Greyjoya. Zaskakująca fabularna wolta, w wyniku której tajemniczy wybawca okazuje się kimś zupełnie innym, zdaje się być gwoździem do trumny młodzieńca z Żelaznych Wysp. Mimo jego antypatycznego charakteru, możliwe jest pochylenie się nad beznadziejną sytuacją, w jakiej znalazł się obecnie ten po prostu głupi i naiwny młokos. Zwłaszcza że scena, w której Theon szczerze wyznaje, kogo tak naprawdę uważa za swojego prawdziwego ojca, stała się niespodziewanie jednym z najbardziej emocjonalnych momentów czwartego odcinka.
[image-browser playlist="592004" suggest=""]
©2013 HBO
Nie mniej ciekawie – choć na pewno nie tak dramatycznie – dzieje się w Królewskiej Przystani. Nieustannie trwająca tam rywalizacja o wpływy nie wszystkim wychodzi na zdrowie. Kto by jednak pomyślał, że osobą, która tak łatwo da się spychać na drugi plan, będzie sama lwica Cersei? Nie dość, że traci powoli matczyną kontrolę nad Joffreyem, to niczym niedojrzała małolata dostaje burę od swojego ojca. Coraz wyraźniej czuje ona na karku oddech przyszłej synowej, która ponownie udowadnia, że tytuł największej w Westeros specjalistki od kreowania wizerunku należy się właśnie jej, Margaery Tyrrel.
Sekwencje w stolicy obfitują również w spore pokłady czarnego humoru. Przoduje w nim przede wszystkim niezawodny Varys, który w końcu dzieli się z Tyrionem historią stojącą za jego wstydliwym okaleczeniem. Trzeba przyznać, że opowieść ta ma przezabawny, chociaż makabryczny, finał, przypominający jednak o tym, jak wielką siłą napędową dla wydarzeń serialu jest pragnienie zemsty. Ciętego dowcipu nie można odmówić także leciwej lady Ollennie, babce wspomnianej Margaery. Jej autoironiczny monolog na temat dewiz rodów Westeros zasługuje niewątpliwe na miano cytatu odcinka. Warto przy tym dodać, że dużo jaśniejsze stają się zamiary, jakie snuje ona wobec młodej Sansy.
Nieco mniej emocjonujące rzeczy dzieją się wokół reszty rodzeństwa Starków. Zaprezentowana została kolejna z niepokojących wizji nawiedzających Brana. Tym razem wystąpiła w niej nawet matka chłopca, Catelyn. Na wytłumaczenie prawdziwego sensu tych objawień przyjdzie nam niestety jeszcze chwilę poczekać. Brak też wyraźnego ruchu w wątku Aryi, co jednak może bardzo prędko ulec zmianie, zważywszy na świeżo wprowadzoną postać w historii bohaterki. Wiążą się z tym również czarne chmury gromadzące się nad głową Sandora Clegane’a, który porzucając stanowisko królewskiego ochroniarza zrobił się przynajmniej nieco bardziej rozmowny.
[image-browser playlist="592005" suggest=""]
©2013 HBO
Mimo że śledzenie kolei wojny Siedmiu Królestw dostarcza solidnej dawki emocji, nie można zapominać o coraz dramatyczniejszej sytuacji za Murem. Czasy Czarnej Straży rzeczywiście zdają się dobiegać końca. Bunt części zaprzysiężonych jej członków, w wyniku którego ginie przywódca Wron, nie wróży za dobrze sprawie obrony granic Westeros przed nadciągającą hordą. Nie za różowo jawi się też przyszłość Samwella Tarly. Pozbawiony już zupełnie wsparcia, nieporadny grubasek podejmuje się jednak opieki nad zabiedzoną Gilly i jej nowo narodzonym dzieckiem. Dzięki temu rozgrywające się na Północy wydarzenia nabierają od dawna oczekiwanej intensywności.
Nadeszła wreszcie pora na obiecaną wcześniej Khaleesi. Sceny kończące odcinek, ukazujące finalizację transakcji, jaką Daenerys zawarła przed tygodniem, raczej nikogo nie zaskoczyły. Nie zmienia to faktu, że obrazy te naprawdę wgniatały w fotel. Od momentu, w którym bohaterka zdradza się w końcu z biegłą znajomością języka valyriańskiego, trudno wręcz było powstrzymać efekt tak zwanego "opadnięcia szczeny". Ostatnie ujęcie, w którym ta jasnowłosa Pani życia i śmierci jedzie na czele zatrważającej armii Nieskalanych, zaś nad jej głową szybują majestatyczne smoki, zrealizowane zostało z niemal kinowym rozmachem.
Gra o tron nie traci impetu, pozostając nadal jednym z najlepszych seriali emitowanych aktualnie przez telewizję kablową. Z oczywistych walorów technicznych produkcji warto tym razem zwrócić szczególną uwagę na muzykę, która zwłaszcza w finałowej sekwencji, ma istotny wpływ na budowanie ekranowego napięcia. Epickie dzieło Davida Benioffa i D.B. Weissa zasłużyło na najwyższą notę.