Po obiecującym początku dalsze przygody młodych gazeciarek przynoszą duże rozczarowanie. Recenzujemy drugi tom Paper Girls.
Paper Girls #02, przynajmniej na poziomie konceptu, było czymś genialnym. Dziecięca przygoda sci-fi, zaczynająca się na amerykańskich przedmieściach lat 80. Kto nie kocha
E.T. the Extra-Terrestrial? Pierwszy tom ujmował sympatycznymi postaciami bohaterek oraz nietuzinkowym uniwersum pełnym potworów, dziwacznie mówiących przybyszów z przyszłości i dosłownej wojny nastolatków z dorosłymi. Mnogość idei utrudniała jednak ocenienie historii. Pierwszy tom był mieszanką tylu wątków, że bez lektury kolejnych nie sposób było zdecydować, czy warto zostać przy komiksie. Pozostawało mieć nadzieję, że następna odsłona zyska na przystępności, co zwiększy przyjemność płynącą z lektury. Nadzieja niestety była płonna.
Brian Vaughan otwiera drugi tom swojej serii w hitchcockowskim stylu. Dziewczęta zostają wyrwane ze swojskiego otoczenia do odległej (przynajmniej dla nich) przyszłości. Połączywszy siły z dorosłą Erin, bohaterki muszą znaleźć zaginioną KJ. Zgodnie z tym, do czego seria zdążyła już przyzwyczaić, akcja natychmiast zaczyna pędzić na łeb, na szyję. Nagłe zwroty akcji następują z narastającą częstotliwością. W pewnym momencie robi się tego zwyczajnie za dużo. Każde kolejne odkrycie przynosi więcej pytań, nie dając żadnych odpowiedzi. Przytłaczające tempo zmian prowadzi do zobojętnienia. To jak z oglądaniem horroru, w którym zza każdego rogu na bohaterów wyskakuje nowe monstrum. Z czasem strachy powszednieją i wywołują w najlepszym razie irytację.
Zmiana otoczenia również nie wyszła komiksowi na dobre. Przeskok do współczesności odziera świat przedstawiony ze specyficznego czaru, tak właściwego kinu lat 80. Świat jest smutniejszy, mniej przyjazny. Z tego powodu szalone wydarzenia zdają się być nie na miejscu. Należy się twórcom pochwała za ukazanie zmiany epoki, która oznacza dla dziewcząt stanięcie twarzą w twarz z ich przyszłością. To trudne przeżycie, zwłaszcza dla Mac. Sposób, w jaki bohaterki sobie z tym radzą to najciekawsza i najbardziej naturalny element komiksu.
W sferze graficznej, rok 2016 jest mroczniejszy, bardziej stonowany. Każda strona ma znacznie węższą paletę barw niż w poprzednim tomie. Jest to mniej przyjemne do oglądania, ale zdecydowanie pasuje do cięższego klimatu nowej epoki. Zakończenie sugeruje przeniesienie akcji w przyjemniejsze miejsce, gdzie znów będzie można będzie doświadczyć jaśniejszych, bogatszych kolorów. Kreska
Cliff Chiang pozostała właściwie niezmieniona. Nie ma jednak nic tak ciekawego jak scena z grą wideo Tiffany. Najbardziej szaloną sceną jest walka dwóch gigantycznych roztoczy (kolejny dziwaczny zwrot akcji), której jednak daleko od obrazów z pierwszego tomu.
W drugim tomie
Paper Girls pojawia się stosunkowo niewiele nowych postaci. Dorosła Erin jest niesympatyczna, a neurotyczne zachowania prezentowane w kółko nie działają na jej korzyść. Tworzy jednak ciekawy duet z jej młodszą odpowiedniczką. Młodsza dziewczyna nadal jest dość nudna, ale zyskuje względem wcześniejszych wystąpień. Bohaterkę spotykamy jeszcze w jednej odsłonie, o której lepiej za dużo nie mówić. Przypomina ona męczący recykling postaci chłopaków z przyszłości, którzy zginęli w poprzednim tomie. Zdecydowanie bardziej udaną postacią jest siostra Erin, która wcześniej była postacią trzecioplanową. W dorosłej wersji jest ona pewną siebie pilotką śmigłowca, która budzi kompleksy u starszej siostry. Jak już wspomniałem, wątek Mac jest rozwinięty w interesującą stronę, chociaż towarzysząca jej Tiffany nie wychyla się tym razem poza rolę wspierającej przyjaciółki. Ponieważ akcja tomu dzieje się wokół poszukiwań Kaje, nie jest zaskakujące że brak jej maskującej strach śmiałości jest bardzo odczuwalny. Narusza to dynamikę grupy i negatywnie działa na całość. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli KJ wróci do przyjaciółek, jej rola będzie znacząco rozwinięta.
Zagmatwana fabuła niekoniecznie musi być głęboka czy intrygująca. Tej lekcji Vaughan nie przyswoił, pisząc
Paper Girls. Przypomina ona zupę, do której kucharz wrzucał po kolei składniki, które akurat znalazł w szafce. Niby da się to jeść, może być nawet smaczne, ale trudno doszukać się co tak naprawdę spożywamy. Choć powoli tracę nadzieję, liczę na to, że kolejna odsłona serii znajdzie swój grunt i wstawi historię gazeciarek na konkretniejsze tory. Dziewczyny zdecydowanie na to zasługują.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h