Parada serc to komedia romantyczna w reżyserii Filipa Zylbera i to w jakimś stopniu staje się zapowiedzią tego, jakiej jakości filmu powinniśmy oczekiwać. W końcu stworzył on w tym gatunku takie produkcje jak Serce nie sługaJak poślubić milionera oraz Miłość do kwadratu i może to odpowiadać na pytanie, jaka będzie najnowsza komedia romantyczna. Niestety, Parada na serc na tle tych i tak nie najlepiej ocenianych filmów wypada najgorzej.  Najgorszy jednak jest scenariusz, który przekracza wszelkie granice tego, na co można przymknąć oko w komedii romantycznej. To przecież wbrew pozorom nie jest wcale tak trudny gatunek, w którym można z sensem pokazać rodzące się uczucie i obudować to w miarę interesującą opowieścią, która tak naprawdę jest jedynie pretekstem do połączenia pary. Nic w Paradzie serc w tym aspekcie się nie sprawdza, począwszy od fabularnej przyczyny spotkania bohaterów, która nie ma najmniejszego sensu, a rozwój wątku w kontekście wydarzeń i motywacji Magdy (Anna Próchniak) to coś, czym nikt tutaj nie jest tak naprawdę zainteresowany. Filip Zylber nie jest w stanie czemuś pozornie banalnemu nadać sensu, jakiejś wiarygodności emocjonalnej czy choćby wskazać, że jest na to wszystko pomysł. Całość to chaotyczny miks czegoś, co mogło na papierze brzmieć nieźle, ale na ekranie wywołuje niezręczność i jedynie pytanie: Po co? Mamy więc dziwaczne motywy typu filozoficzne cytaty starszego pana pracującego na cmentarzu, mgliście przedstawione motywacje, dziwne kostiumy niepasujące do postaci (zwłaszcza w kontekście Czerneckiego), sztucznie grającego dziecięcego aktora czy zachowanie zadurzonej w bohaterze sąsiadki, która pomimo określonych niecnych czynów nie ponosi żadnej konsekwencji i – ponownie – nikt z twórców nie jest zainteresowany, aby dopełnić opowieść podstawami, ponieważ nie mówimy tutaj o rzeczach, które mają ją pogłębiać. Największa porażka reżyserska filmu Parada serc to fatalne prowadzenie wątku miłosnego. Jeśli pod tym kątem komedia romantyczna kuleje, traci ona swój sens i cel, bo nie pozwala na zawieszenie niewiary, nawet w – siłą rzeczy – pewnego rodzaju bajkowej konwencji gatunku. Pomimo tego że Anna Próchniak oraz Michał Czernecki starają się i dobrze się ich ogląda, budowanie łączącego ich uczucia jest sztuczne i totalnie pozbawione emocji. Nie ma tutaj gatunkowej zabawy, która ma swoje kluczowe momenty pozwalające zobaczyć, że to uczucie tam jest i jest to usprawiedliwione. Tutaj miłość nie jest zasłużona, bo gdyby twórcy powiedzieli, że jamnik Puzon jest tutaj Kupidynem, bo związał ich smyczą i odpowiada za ich „zakochanie”, to na jedno by wyszło. Totalnie to nie działa i ma wpływ na to, jak monotonnie opowiadana jest ta historia.  Parada serc to film, który na tle pozostałych wspomnianych komedii romantycznych reżysera jest najsłabszy, najbardziej niedorzeczny i leniwie nakręcony w oparciu o scenariusz, w którym jakieś pomysły są, ale wymagałby on solidnego dopracowania i zrozumienia gatunku, by na ekranie to wybrzmiało. A tak, gdy początek wątku Magdy wygląda jak kopia wydarzeń bohaterki komedii romantycznej Netflixa Poskromienie złośnicy, czuć, jak bardzo problem tej platformy się pogłębia. Można by powiedzieć, że realizacyjnie Parada serc to pod każdym względem pójście na łatwiznę poprzez odhaczanie z listy wszystkiego, co znaleźć się powinno, bez emocjonalnego zrozumienia i jakiegokolwiek pomysłu na to, by była to choćby prosta rozrywka. A tak dostajemy coś nieśmiesznego (humoru w tym filmie kompletnie nie ma, poza kilkoma niefortunnymi próbami) i straszliwie nudnego. To film, przy którym nawet fani gatunku, do których chętnie siebie dopisuję, po prostu będą się nudzić. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj