Największym problemem Godzilli jest tak naprawdę samo podejście do realizacji filmu, który z tytułowym bohaterem nie ma nic wspólnego. Amerykańscy twórcy odcinają się od dziedzictwa najpopularniejszego potwora, tworząc coś, co nie przypomina go pod żadnym względem. Zilla, bo tak ochrzczono tego potwora w Japonii, jest zwyczajnym przerośniętym zwierzakiem, który nie ma charakteru, osobowości ani inteligencji Króla Potworów. Podąża tylko i wyłącznie za instynktem, a jego celem jest rozmnażanie się. Prawdopodobnie nie raziłoby to aż tak, gdyby nie nazwano go Godzillą.

Pod względem fabularnym Godzilla przypomina parodię filmu z gatunku monster movie, która nieumiejętnie czerpie garściami z różnych produkcji, nie oferując za wiele oryginalnych pomysłów. Humor jest banalny, czasami głupkowaty, często pojawia się w momentach niezamierzonych przez twórców i nie zawsze działa zgodnie z założeniem. Jedynym wątkiem mającym bawić, któremu jakoś się to udaje, jest historia stereotypowych do bólu Francuzów. Problem leży też tak naprawdę w samym elemencie destrukcji, gdyż twórcy odzierają ten film z najprzyjemniejszej cechy gatunku - potwora niszczącego miasto. Porównując niewielkie zniszczenia Zilli z tym, co wyprawia tutaj niezwyciężona amerykańska armia, staje się to karykaturalnie zabawne.

Casting tego filmu jest największym nieporozumieniem. Obsadzenie w głównej roli Matthew Brodericka okazuje się strzałem w stopę, bo tworzy on najbardziej nieprzekonującą i sztucznie recytującą kwestie postać, jaką można było stworzyć. Skoro centralny bohater jest antypatyczny, negatywnie komiczny i mało wiarygodny, trudno wczuć się w historię, zwłaszcza gdy pozostałe elementy nie oferują nic więcej. Maria Pitillo w roli jego dziewczyny sprawia jeszcze gorsze wrażenie, więc prawdopodobnie nie ma co się dziwić, że jej kariera niemal zatrzymała się w miejscu po premierze tego filmu. 

Godzilla ma jednak jeden plus, którym w pewnym sensie jest sam tytułowy potwór. Pomimo 16 lat od premiery CGI w połączeniu z efektami praktycznymi nadal robi wielkie wrażenie. Obraz pod tym względem przetrwał próbę czasu i imponuje efektownością oraz dopracowaniem. Szkoda jedynie, że sceny akcji są niezwykle wtórne. Podczas seansu towarzyszy odczucie zbyt wielkiego czerpania z serii "Park Jurajski" - szczególnie w scenie pogoni Zilli za bohaterami uciekającymi autem czy w wątku superinteligentnych mini-Godzilli przypominających raptory. To, jak bardzo ten film starał się żerować na popularność dinozaurów Spielberga, jest aż bolesne, a wszystko wymieszano ze zbyt wielką dawką nie najlepszego humoru, więc trudno akcję traktować poważnie.

Najgorsze, że tutaj wszyscy ludzie są czarnymi charakterami, z którymi widz nie może sympatyzować ani się utożsamiać. Zilla wybrał nieodpowiednie miejsce do zajęcia się swoimi sprawami, a źli ludzie go atakują i na niego polują. Dlatego też z końcem filmu potwór wywołuje smutek i poruszenie, a na cieszących się ludzi patrzy się z politowaniem i złością. Tak jakby Roland Emmerich zabawił się konceptem King Konga, zapominając o jego najważniejszych elementach.

Godzilla nawet jako zwyczajny hollywoodzki blockbuster jest kinem słabym, często za bardzo zahaczającym o kicz i parodię gatunku. Nie ma w tym filmie emocji, a sama destrukcja jest dość przeciętna jak na Emmericha (i w zdecydowanej większości dokonana przez wojsko). Z uwagi na ciągłe uczucie wtórności oraz zbyt dużą ilość banalnego humoru brak tutaj scen zapadających w pamięć.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj