Już ostatni raz otwieramy nową książkę Terry'ego Pratchetta – ponad rok od jego śmierci na półki sklepowe trafiła Pasterska korona, wieńcząca cykl o Tiffany Obolałej. Sir Terry Pratchett był bez wątpienia pisarzem wybitnym, swoimi książkami wpisał się w kanon najlepszych twórców swego gatunku. Pasterska korona zaś to jego mrugnięcie z zaświatów, ostatnie skrawki przygód ze Świata Dysku.
Nie da się ukryć, że trudno jest recenzować ostatnią książkę tak znanego pisarza, zwłaszcza że spełnia ona dwojaką rolę – choć, jak na ironię, obydwie mają w sobie pożegnanie. Po pierwsze, jest to opowieść wieńcząca cykl o wiedźmach, tak jak Para buch zamykała historię Ankh-Morpork oraz jego mieszkańców. W Pasterskiej koronie mamy więc wszystkie ważniejsze bohaterki, które występowały w opowieściach o Lancre oraz historiach związanych z Tiffany – i nie da się ukryć, że jest to niejako zamknięcie ich historii, doprowadzenie pewnych, od dawna otwartych wątków do końca. Po drugie, Pasterska korona dla każdego czytelnika, który zechce wczytać się między wiersze, zawiera również swoiste pożegnanie autora z fanami. Jest więc przypomnienie o celu, o nieuchronności śmierci, ale i o braku strachu przed nią, o tym, że każdy może się zmienić i zasługuje na drugą szansę (zwłaszcza kwestia owej szansy pojawia się w ostatnich dziełach Pratchetta często). Jest też o starości i delikatnym przypomnieniu młodym, butnym pokoleniom, że doświadczenie to cecha, którą nabywa się z czasem i której nie można lekceważyć.
W kwestii fabuły - Tiffany Obolała jako wiedźma, która ma szansę wyrosnąć na nie-przywódczynię wiedźm (bo przecież czarownice nie mają przywódczyń), po raz kolejny musi zmierzyć się elfami, które wdzierają się do jej świata. Trzeba zorganizować obronę, przekonać do siebie inne przedstawicielki tej szanowanej profesji (które, jak wiadomo, okazują wielką niechęć do jakiejkolwiek formy współpracy), a na dodatek poradzić sobie z chłopcem, który nie dość, że ma tresowanego kozła, to jeszcze uparł się zostać czarownicem. Dość problematyczne zadanie, zwłaszcza że elfy jedynie komplikują sprawę – choćby elfi król i jego… stukacz.
The Shepherd's Crown powinna być dłuższa, czego dowiadujemy się z posłowia. Powinna być dłuższa, bowiem w kilku miejscach historia nie zazębia się jak powinna, brakuje jakiegoś małego szczegółu – ale wynika to z niechęci wydawcy i rodziny zmarłego do ingerowania oraz interpretowania jego pracy. Choć te małe braki są widoczne, to jednak nie zaburzają całego obrazu książki, zwłaszcza kiedy dowiadujemy się, z czego wynikają. Pasterska korona nie jest najlepszym dziełem Terry'ego Pratchetta, ale z pewnością pozostanie książką, która na długo zapadnie czytelnikowi w pamięć i zmusi do refleksji. A nieświadomy tych refleksji i faktu, że Twórca zniknął, wielki A’Tuin będzie dalej płynął przez pustkę kosmosu, dźwigając na skorupie cztery słonie podtrzymujące okrągły, płaski Świat Dysku, bo raz zaczęta opowieść ma to do siebie, że nie zważając na nic, ciągnie się dalej.