Pennyworth to przede wszystkim serial komiksowy bez bohaterów z nadludzkimi mocami. Przynajmniej w pilocie twórcy ustalają konwencję, która tylko luźno jest związana z estetyką obrazkowych historii. Szybko okazuje się, że osadzenie akcji filmu w czasach po II wojnie światowej w Londynie buduje zupełnie inny klimat, który bardziej wpisuje się w szpiegowskie opowieści w stylu Jamesa Bonda niż w fabuły o superbohaterach. To też wyróżnia Pennywortha na tle innych przedstawicieli gatunku, bo pozwala zobaczyć Alfreda w zupełnie innym środowisku, gdy dopiero kształtował się jako postać. Oczywiście fani Gotham poznali Alfreda jako twardego żołnierza, więc w bardzo luźnym sensie Pennyworth stanowi prequel o jego przeszłości. Ba, nawet twórca jest ten sam, ale podkreślono, że jest to osobna produkcja.  Jack Bannon jako Alfred sprawdza się zaskakująco udanie, bo szybko przedstawia widzom postać sympatyczną, którą naturalnie łączymy z wyobrażeniem jego starszej wersji. Jest twardy, waleczny, ma dobrze ustawiony kompas moralny, a przy tym jest bardzo brytyjskim dżentelmenem. A w tle mamy wątek jego wojennych traum, z którymi musi sobie przy okazji poradzić, a które - póki co - są zaledwie zasugerowane. Do tego w scenach akcji prezentuje się przekonująco, a nawet nie brakuje mu charyzmy. Zdecydowanie może być on zaletą, która wraz z rozwojem sezonu stanie się siłą tego serialu. Ja kupiłem go od razu, a to ważne, by centralna postać się sprawdzała. Czuć też solidny potencjał w budowanej relacji z Thomasem Waynem, a do tego rodzina Alfreda... z nimi jest związane dość humorystyczne zaskoczenie. Tak, jak wspomniałem, jest to szpiegowska historia, więc mamy tajną organizację, która chce zdobyć władzę i osiągnąć jakiś cel. Wiele takich bondowskich skojarzeń włącza się automatycznie podczas różnych scen pilota, ale w tym aspekcie leży też największa bolączka Pennywortha - sztampowość. Pierwsza scena, w której poznajemy czarny charakter, jest tylko po to, by pokazać, jaki to on jest zły, okrutny, a przy okazji dobrze wychowany. Zbyt często twórcy wchodzą na rejony kojarzące się z campowymi szpiegowskimi historyjkami, w których wszystko jest trochę za bardzo przerysowane, wręcz kreskówkowe. Teoretycznie nie powinna to być wada, gdyby nie to, jak bardzo kłóci się to z całym tonem serialu, który stawia na realizm. Największą niespodzianką Pennywortha jest niesamowicie brytyjski klimat, jakim ocieka ten serial. Choć jest to produkcja amerykańskiej telewizji Epix, wszystko sprawia wrażenie, jakbyśmy oglądali serial wyprodukowany w całości w Wielkiej Brytanii. To najpewniej zasługa twórców, tworzących ciut bondowską konwencję i osadzających ją w Londynie. Dialogi, sposób wysławiania się postaci, akcenty, ich interakcje, społeczne zasady oraz nawet troszkę zbyt komputerowy wygląd miasta budują wyjątkową atmosferę, która sprawia, że Pennyworth staje się czymś nieoczekiwanym. Tak naprawdę jedynym Amerykaninem w całym pilocie jest... Thomas Wayne i jego siostra, którzy mają stanowić kontrapunkt dla pozostałych postaci. Pennyworth staje się interesującą propozycją, która raczy widza klimatem rodem z brytyjskich seriali opartych na szpiegowskiej konwencji. Alfred kontra tajna organizacja, której symbolem jest czarny kruk, to coś, co wygląda na wątek tego serialu. Przyznam, że ogląda się to nieźle i pewne sztampowe aspekty czy rozwój niektórych elementów na skróty niespecjalnie przeszkadzają, budując intrygujący potencjał na przyszłość. Kolejne odcinki mogą polepszyć odbiór.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj