Podstawowym pytaniem po majowym finale było bez wątpienia, jak wydarzenia z niego wpłyną na głównych bohaterów. I w tym momencie jestem niezwykle mile zaskoczony, bowiem często takie zabiegi, jak porwanie są bardzo szybko rozwiązywane, najczęściej w następnym odcinku. Tutaj jednak twórcy zaryzykowali i przedłużyli nam okres zamieszania, w dotąd ułożonym uniwersum serialu. Co lepsze, wypada to naprawdę wiarygodnie i w żadnej minucie nie możemy czuć się sfrustrowani. Jest ciekawie, jest emocjonująco, ale tego przecież oczekujemy od dobrego thrillera proceduralnego.
Niewątpliwie na pochwałę zasługuje sposób w jaki twórcy rozwijają fabułę. Widać, że nie brak im pomysłów, że każdy następny sezon może być lepszy niż poprzedni. Person of Interest sprawia wrażenie jakby ciągle się rozpędzał, wciąż nie pokazując nam swoich pełnych możliwości. Aż strach pomyśleć, czym scenarzyści mogą nas zaskoczyć w finale drugiego sezonu. Ciągle poszerzają wiedzę widza o kolejne elementy układanki, rozbudowując ją do niesamowitych rozmiarów. Widać, że to wszystko jest przemyślane i świetnie do siebie pasuje. Wciąga niczym dobry odkurzacz i nic nie zapowiada, żeby to się szybko skończyło. Nie da się ukryć, że bardzo dobrze całą historię uzupełniają retrospekcje, które nie tylko momentami są zabawne, ale sporo wnoszą do fabuły serialu. I jeżeli ktoś mówi, że w dzisiejszych czasach ciężko wymyśleć coś nowego, interesującego, zaskakującego, to niech spojrzy na Jonathana Nolana (prowadzącego produkcję) – to jest człowiek, który przekracza granice, pokazuje, że się da. To jest nowy J.J. Abrams światka serialowego!
[image-browser playlist="598446" suggest=""]
©2012 CBS
Natomiast postacie, są takie same jakie były do tej pory. Nie oferują póki co, niczego nowego, ale to jest ich zaletą w tym zmienionym ładzie, bez Fincha. Relacje pomiędzy nimi doprowadzają do wielu zabawnych momentów, oczywiście nie takich jak w komediach, ale takich do jakich nas Person of Interest przyzwyczaił. Tym samym, te sceny są świetnym przerywnikiem, dla dużo poważniejszej fabuły, która zdominowała odcinek. Jedyną postacią, która uległą przemianie, w pozytywnym znaczeniu jest oczywiście pan Reese. Facet w garniturze imponuje determinacją, ale chyba bardziej zaskakuje u niego niespodziewana empatia i zatroskanie o zaginionego Fincha. Poza tym nie sposób się nie uśmiechnąć, kiedy wpada na równego sobie i szokuje pewnym niespodziewanym problemem. Potwierdza to, że Jim Caviezel jako agent Reese jeszcze wszystkiego nie pokazał, a jego relacja z Haroldem to coś więcej niż tylko praca. Tylko czekać, co przyniosą dalsze odcinki.
Na drugim froncie natomiast mieliśmy właśnie hakerkę Root i Harolda. Oczywistym było, że musieli być pokazani, jednak ich wątek nie porywał. Tak, dostarczał ważne informacje, ale jakoś chemia pomiędzy aktorami była słaba i sceny z ich udziałem wydawały się nieco sztuczne. W tym wypadku oczekiwałem czegoś więcej, a dostałem zaledwie przyzwoicie rozegraną sytuację. Bowiem Root mogła pokazać się z lepszej strony, a i Fincha stać na znacznie więcej. Oby więc za długo nie musieli, ze sobą obcować, gdyż dużo lepiej jest, gdy ze sobą rywalizują, niż rozmawiają.
[image-browser playlist="598447" suggest=""]
©2012 CBS
Premiera była naprawdę dobrym otwarciem sezonu. Rozwinęła wątek główny, przyniosła sporo nowych informacji i przede wszystkim pokazała, że jest to nadal bardzo interesujący serial. Person of Interest wyszedł z podniesioną głową po finale majowym i pozostaje tylko z napięciem czekać, co przyniosą dalsze odcinki. W końcu, jesteśmy obserwowani, czyż nie?
Ocena: 7+/10