Peryferia znowu ociekają gorącym klimatem rancza i zapachem bydła, ale też forsują wielką tajemnicę wokół czarnej dziury. Czy idzie to wszystko w dobrym kierunku?
Dwa kolejne odcinki Peryferii wleciały na Amazon Prime Video. Po ostatnim cliffhangerze oczekiwania były spore. To moment na wskazanie kierunku, w którym serial będzie podążać przez dalszą część sezonu. Dzieje się to połowicznie, bo chociaż mamy mocno zarysowaną intrygę i śledztwo policji w sprawie śmierci młodego Tillersona, to jednak wciąż za mało wiemy o tajemniczych kamieniach, czarnej dziurze na ranczu i postaci Autumn, granej przez Imogen Poots. Peryferia wygrywają klimatem i napięciem w kluczowych scenach, ale robią to niekiedy w sposób tak pretekstowy, że gdzieś potrafi umknąć treść kosztem taniej kryminalnej atrakcji.
To nie oznacza, że Peryferia skupiają się tylko na wywoływaniu emocji, bo scenarzyści zadbali o solidne dotknięcie sfery emocjonalnej oraz duchowej. Widać, że nie wszyscy przepracowali tutaj swoje traumy i wielu bohaterów przeżywa obecnie kryzys wiary. Szczególnie Royal Abbott (Josh Brolin), który wiele w swoim życiu przeszedł, a to skutecznie przekonało go, że nawet jeśli Bóg istnieje, to ma go w głębokim poważaniu. Bohaterowi udało się wyjść z wielu nieciekawych spraw w jednym kawałku, jak chociażby z tajemniczej czarnej dziury, która pewnie doczekała się wielu waszych interpretacji. Wydaje mi się jednak, że znamy za mało konkretów. Nie da się na tym etapie określić wizji twórców na serwowaną tajemnicę. Trzeci odcinek właściwie zapomina o czarnej dziurze i koncentruje się na dramacie rodzinnym oraz na postaci Joy (Tamara Podemski), zastępczyni szeryfa, która chyba nigdy nie miała do czynienia z zagadką tego kalibru.
Peryferia to serial oferujący napięcie, ale też powodujący ciągłe zdezorientowanie. Bywa, że w pozytywnym sensie, gdy czarna dziura prawdopodobnie "wypluwa" zwłoki zabitego Tillersona, ale też negatywnym – podczas sceny z grą w karty przez Royala i Autumn. W pierwszym przypadku mamy zdynamizowanie akcji, co przypomina trochę efekt domina. Obok tego są jednak sceny pozornie wypełnione treścią, ale nużące w odbiorze, bo bohaterowie ewidentnie o czymś wiedzą, ale nie chcą ujawnić tego widzom. To sprawia, że odcinek jest bardzo nierówny i przeplata dobre momenty z sekwencjami, które mają jeszcze mocniej podbudować tajemnicę, ale robią to nieumiejętnie. Pojawiają się nietypowe kamienie, znikają góry. Wszystko to niestety ma kiepską podbudowę. Przeminęły już czasy seriali takich jak Zagubieni – nie można widza wodzić za nos w nieskończoność.
Dobrze ogląda się starcia rodziny Abbottów z Tillersonami. Na plus zaliczam też śledztwo Joy, która stara się przyłapać Abbottów na kłamstwie. Jednak z drugiej strony mamy te wszystkie mistyczne, surrealistyczne wydarzenia, które przestają być mocną stroną serialu. Kierunek jest trudny do odczytania i na tym etapie mocno to przeszkadza. Skoro mamy do czynienia z produkcją łączącą dramat i zdarzenia paranormalne, to wypadałoby lepiej rozkładać akcenty między tym, co przyziemne, a tym, co niecodzienne.
Drugi odcinek skończył się mocnym cliffhangerem, zaserwowano nam obietnicę, a przez kolejne dwa epizody mamy tylko sugestię, że Royal udał się w podróż do przyszłości, co intryguje, ale zostało rozmyte przez dwie kolejne godziny. Warto podkreślić, że to wciąż dobrze się ogląda, aktorzy mają coś w sobie, co powoduje, że chcemy na ich ranczu spędzić kolejne chwile. Na ten moment – prócz klimatu i kilku momentów napięcia – zbyt mało tutaj okazji do mocniejszego zaangażowania widza.