Przyjemnie pastwić się nad Sagą Zmierzch, ale nie można odmówić jej statusu dzieła kultowego. Seria fatalnie napisanych, ale świetnie sprzedających się książek została przetłumaczona na język filmu z godną podziwu pieczołowitością – zrealizowano ją równie fatalnie, a sprzedała się jeszcze lepiej. Sukces finansowy Zmierzchu skłonił producentów filmowych do odszukiwania kolejnych bestsellerów literatury młodzieżowej i przerabiania ich na filmy, najlepiej rozpisane na całe trylogie. Jako że nie jestem 14-latką zbierającą karteczki do segregatora (czy wciąż się je zbiera?) i szukającą inspiracji na nadruk na nowym piórniku, nie mieszczę się w grupie docelowej takich produkcji, rozumiem jednak zastępy fanek (i fanów), które wiele im wybaczają. Dostają główną bohaterkę, w którą wciela się aktorka wyglądająca na rezolutną dziewczynę z sąsiedztwa. Ta obowiązkowo wikła się w miłosny trójkąt, dzielący odbiorczynie na obozy zwolenniczek jednego z obu absztyfikantów. Hormonalna burza nie przeszkadza bohaterce w raptownym opanowaniu umiejętności zawstydzających Stevena Seagala i przetrwaniu w iście niebezpiecznych okolicznościach. The 5th Wave umieszcza ten szablon w realiach inwazji pozaziemskiej cywilizacji. O ile książkowy oryginał uchodzi za udaną pozycję, w ekranizacji całe te realia spłycone są do czegoś, co ekspedient wypożyczalni zręcznie opisałby jako „taki Zmierzch, tylko z kosmitami”. Same okoliczności przybycia kosmitów wypadły intrygująco – oto nad Ziemią majaczy gigantyczny obiekt, a ludzie nie bardzo wiedzą, jak traktować jego obecność. Programy informacyjne mają nowy temat do wałkowania, ale życie toczy się dalej. Przynajmniej do czasu, bo pasażerowie UFO nie przybywają w pokoju i ściągają na ludzkość tytułowe fale, czyli serię plag. Impuls elektromagnetyczny sprawił, że z nieba pospadały samoloty, a na domiar złego główna bohaterka nie mogła już esemesować. Fala druga, czyli powodzie, stanowiła pretekst do niepotrzebnych i mało przekonujących scen katastroficznych. Późniejsze fale – epidemia ptasiej grypy i opanowanie umysłów niektórych ludzi – pozostawiły ludzkość zdziesiątkowaną i sterroryzowaną. Nikt nikomu nie ufa, bo przecież nie wiadomo, czy napotkana osoba nie jest sterowana przez obcych. W tych nieprzyjemnych okolicznościach główna bohaterka, Cassie Sullivan, rozdziela się od młodszego brata w możliwie najgłupszy i najbardziej sztampowy sposób: chłopiec zapomniał zabrać swoją maskotkę, więc zatroskana siostra wybiegła z ewakuacyjnego autobusu, który raptem odjechał. Braciszek, któremu nie wystarczyło elokwencji na zatrzymanie kierowcy, trafia do bazy wojskowej, gdzie dzieciaki są szkolone do walki z kosmitami. Film nawet nie próbuje udawać, że to ma sens. Znana z dylogii Kick-Ass Chloe Moretz robi co może, żeby wypaść w głównej roli jak najbardziej przekonująco. Na jej nieszczęście w pewnym momencie seansu jej losy przestały mnie obchodzić. Film popełnia niewybaczalny błąd - zachowania bohaterów są tak durne i pretekstowe, że trudno brać je na poważnie, a w rezultacie cały dramatyzm obraca się w niezamierzoną komedię. Sceny, które w zamyśle miały robić wrażenie, nie posiadają stosownego impetu i wręcz bawią. Pod tym względem szczególnie zawodzi finałowa sekwencja, która skalą ustępuje losowym odcinkom seriali stacji CW. Ponieważ od kinowej premiery minęło już trochę czasu, można śmiało założyć, że Piąta fala nie stanie się kolejną młodzieżową franczyzą, a filmowa historia Cassie zakończy się tam, gdzie ją pożegnaliśmy. To przykre, bo twórcy dysponowali solidnym materiałem źródłowym, który inaczej potraktowany, prawdopodobnie stałby się wielkim filmowym przebojem. W wypadku takich filmów oglądanie dodatków dołączonych do wersji DVD jest dziwnym doświadczeniem. Standardowo na płycie znalazła się wersja z komentarzem reżysera, nieopierzonego J Blakesona, i odtwórczyni głównej roli oraz krótki filmik z wpadkami. Główną atrakcją jest nieco dłuższy reportaż z planu, w którym odtwórca roli braciszka głównej bohaterki pyta się ludzi z ekipy, czym się zajmują. Pomysł jest niezły, ale miałby większą rację bytu w filmie adresowanym do najmłodszych. Wypowiadający się twórcy wypadli na zaangażowanych, pełnych pasji i przesympatycznych ludzi. Rzecz jasna można to uznać za PR-ową dobrą minę do złej gry, ale naiwny ja widziałem w nich dużo entuzjazmu. Tym bardziej szkoda, że nie sprostali wyzwaniu i dopadła ich fala negatywnych recenzji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj