Elliott, młody chłopak pracujący w porcie, występuje na urodzinach znanej producentki muzycznej. Dzięki temu dostaje szansę od losu, nie tylko na wielką karierę, ale także na miłość. Dla zachęty tak mogłabym przedstawić zarys fabuły. Niestety myślę, że gdyby znajomi spytali mnie, czy film Piękne życie jest wart obejrzenia, zamiast cokolwiek opisywać, odpowiedziałabym po prostu „NIE”. Dramat romantyczny, bo tak Netflix kategoryzuje nam tę produkcję, powinien być według mnie czymś, co wzbudzi w nas emocje. Powinien urzec nas tragicznymi historiami bohaterów, ich drogą do szczęścia, romansami. Powinien doprowadzić nas do łez albo przynajmniej lekko zaszklić oczy. Piękne życie niestety nie robi żadnej z tych rzeczy. Historia nie jest odkrywcza, powiedziałabym nawet, że bardzo schematyczna. To, że Elliott zajmuje się na początku pakowaniem i dostarczaniem owoców morza, nic nie zmienia. To dalej typowa opowieść o smutnym, samotnym chłopaku, który dostał szansę, bo był w dobrym miejscu i czasie. Aktorsko jest zwyczajnie kiepsko. Nie wiem, czy winić scenariusz, czy aktorów, ale nikt się tutaj nie wyróżnia. Dialogi są drewniane, relacje niewyraźne, a te najbardziej (w założeniu) dramatyczne i smutne sceny wychodzą nijako. Romans między Elliottem i Lily, która pomaga mu wyprodukować jego pierwszy album? Najpierw było kilkanaście minut dziwnej irytacji i wzajemnych docinków, by znienacka obrócić to w urocze uśmiechy i przydługie spojrzenia. Nie twierdzę, że to się w historiach miłosnych nie sprawdza. Wręcz przeciwnie, bo jest to niezwykle popularny i raczej lubiany zabieg. Jednak żeby zrobić to w sposób miły dla oka i zadowalający dla odbiorców, relacja między dwójką ludzi musi być nabudowana. Musi być jakaś droga od niechęci do sympatii. Chociaż jedna scena, w której bohaterowie dochodzą do wniosku: „kurczę, może X wcale nie jest taki/taka zły/zła”. Tutaj tego nie było. Przez co cały romans jest nierealistyczny i płaski. Podobny problem widać w kontaktach Lily z matką. Jest napięcie, są jakieś urazy z przeszłości, ale jest to tak bez serca i dziwnie poprowadzone, że kiedy dochodzi do kulminacyjnej sceny wątku, po prostu nas to nie obchodzi. Widać od samego początku, że fabuła ma się opierać głównie na relacjach międzyludzkich. Jak jednak ma być to przekonujące, jeśli dialogi są tak kiepskie? Gdybym miała opisać to jednym słowem, wybrałabym „nienaturalne”. Zbyt długie albo zbyt szybkie, za mało lub za bardzo wulgarne. Nie ma tam balansu i nie ma tam ciekawych interakcji. Myślę, że nawet gdyby historia była ciekawsza, z większymi (lub bardziej zaskakującymi) zwrotami akcji, to tekst i tak by to zabił. Sama zaś muzyka – bo jest to w końcu film o dążeniu do kariery muzycznej – wypada okej. Zwykły pop z radia, same piosenki miłosne, nic specjalnego. Choć wydaje mi się, że koniec końców trochę to ten film ratuje. Dźwięki i słowa są proste, ale sceny gdzie bohaterzy komponują lub występują, całkiem przyjemnie się ogląda. Zdaje się, że to jedyne momenty, w których widać lekkość i naturalność. Cała reszta to wieczne spięcie i recytowanie dialogu. Piękne życie nie jest filmem ani smutnym, ani romantycznym. Nie powala muzyką, nie zaskakuje fabułą i bardzo rozczarowuje swoimi bohaterami. Myślę, że bez problemu znaleźlibyśmy sobie rozrywkę ciekawszą niż kolejna schematyczna produkcja z drewnianym aktorstwem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj