South Park od zawsze naśmiewa się z najprzeróżniejszych rzeczy, dodając od siebie dużo płynącej z parodii mądrości. Tym razem padło na konsole i Grę o tron. Uniwersum wykreowane przez Martina to jednak tylko tło dla ważniejszych wydarzeń, czyli Czarnego piątku - dnia wielkich promocji, podczas którego odbywa się premiera konkurujących ze sobą konsol.
Zawsze podziwiałem twórców, jak dobrze potrafią połączyć pozornie niezwiązane ze sobą elementy w jedną, sensowną całość. Do dobrej parodii wystarcza nawet odpowiedni kostium, tak więc blond peruka zrobiła z Kenny'ego Daenerys. Przy okazji Matki Smoków twórcy postanowili też stoczyć sobie bekę z postaci żeńskich z anime, czyniąc z Kenny'ego... japońską księżniczkę. Jego transformacja w stylu "Czarodziejki z Księżyca" i ogólne naśmiewanie się z japońskiego kawaii zapewnia mi niezły ubaw, mimo iż sam jestem fanem anime i nieraz obserwuję rzeczy, z których się właśnie naśmiewają. W pewnym momencie kreskówka zmieniła styl na rodem z anime. Co prawda nie była to jakaś górna półka animacji, ale i tak wystarczyła, by dobrze wyrazić, o co chodzi.
Najbardziej moją uwagę przykuł w tych odcinkach sposób przedstawienia George'a R. R. Martina. Butters wyrusza do domu pisarza, a wizyta ma dwie strony: dobrą i złą. Zacznę od złej. Może i niektórych mogą śmieszyć żarty o przyrodzeniach i fakt, że całe mieszkanie Martina jest pełne motywów związanych z fallusami, jednak o ile w pierwszej części były one zabawne (stwierdzenie Buttersa, że w "Grze o tron" jest za dużo nagości), to później wydawały się już trochę wymuszone. Obraz kiczu dopełnia chór śpiewający wiadomo o czym. Dobrą stroną za to jest porównanie z pizzami i scena przy markecie. Bardzo podobało mi się, jak autorzy przyrównali obietnice Martina do oczekiwania na pizzę, której jeszcze nie zdążył nawet zamówić, ciągle zajmując się nie tym, czym powinien. Poniekąd mają rację.
[video-browser playlist="633891" suggest=""]
Ogólnie trylogia jest pełna lepszych i gorszych motywów związanych z "Grą o tron". Przykładowo: market, na który naciera masa ludzi podczas Black Friday, jest broniony przez kilku strażników i jednego dowódcę, który w końcu dostaje nóż w plecy. Następny to ogród zdrajców, w którym ciągle przechadza się Cartman, snując spiski. I wreszcie uczta, podczas której bohaterowie zamierzają zdradzić i zabić Kenny'ego drewnianym orężem. Większość aluzji jest naprawdę udana i dostarcza sporo zabawy.
Black Friday, czyli wielka wyprzedaż, to temat tych odcinków. Dwie wielkie korporacje biją się w przenośni i na żywo o każdego klienta, co zostało doskonale sparodiowane. Po jednej stronie staje Bill Gates, który jest w stanie zabić swojego CEO za ignorancję w kwestii wojny konsol, a po drugiej prezes Sony o biseksualnej orientacji i dostępie do magicznej biżuterii zmieniającej Kenny'ego w japońską księżniczkę. W każdym razie wojna jest nieunikniona, a obie korporacje są w stanie zrobić absolutnie wszystko, by wygrać batalię o klienta. Ich działania też bardzo mocno wpływają na kupujących. Oszalały tłum naciera na budynek, budząc skojarzenia z najazdem dzikich na Czarny Zamek. Z początku kojarzyli się bardziej z zombie, ale pod koniec mieliśmy już do czynienia z ludźmi, którzy bili się o każdy metr w kolejce do marketu. Zresztą twórcy też całkiem dobrze podsumowują charakter takich akcji. Pod koniec wyprzedaży bywa i tak, że musi przyjechać pomoc medyczna, bo ktoś został stratowany albo pobity. Twórcy poszli dalej, pokazując zaciekle bijących się ludzi, krwawe pozostałości po bitwie i zniszczenia spowodowane w trakcie zakupów.
Potrójny odcinek Miasteczka South Park poświęcony wojnie konsol i "Grze o tron" to świetna i mocna parodia obu tych "zjawisk" w obecnych czasach. Twórcy szydzą z ważnych postaci, używając dość kontrowersyjnych porównań. Każdy, kto choć trochę orientuje się w temacie, znajdzie coś dla siebie. Dałbym "piątkę", gdyby nie średnia parodia George'a R. R. Martina, ale ocena i tak pozostaje bardzo wysoka.