Bez wątpienia jednym z najjaśniejszych punktów tak całego serialu, jak i obecnej serii jest Robbie Kay, który wciela się w złowieszczego Piotrusia Pana. Kradnie serce widza w praktycznie każdej scenie, w jakiej się pojawia. Karykaturalność jego postaci jest niesamowita. Połączenie twarzy dziecka z lekką nonszalancja à la Rumpelstiltskin oraz epatowanie wielką pewnością siebie robi wrażenie - chociażby w scenie rozmowy owych dwóch panów w świecie bajkowym. Wydawało się, że Rumpela nikt nie jest w stanie przebić, jednakże w tym sezonie ma godnego przeciwnika na scenie aktorskiej, a starcia obu bohaterów to kwintesencja tego, czego oczekujemy od dobrego serialu.

Zresztą wątki związane z dwoma powyższymi postaciami są obecnie najciekawsze. Równie dobrze ogląda się przeszłość Rumpelstiltskina i początki jego koneksji z Piotrusiem Panem, jak też tego drugiego w czasie rzeczywistym w Nibylandii, gdzie dzieli i rządzi. Starcia tych jakże mocnych i wyrazistych bohaterów są kołem napędowym "Nasty Habits" i dostarczają wielu pozytywnych emocji oraz niezapomnianych wrażeń. Aż się prosi, by operatorzy kamer nie opuszczali ich nawet przez chwilę. Niewątpliwie warto również zauważyć, że wydarzenia dziejące się w Zaczarowanym Lesie znowu interesują po kilku słabszych podróżach temporalnych w poprzednich odcinkach.

Z panem Goldem wiąże się kolejny dobry wątek, a mianowicie jego relacje z synem, który dzielnie przybył do Nibylandii. Twórcy dosyć umiejętnie prowadzą tę interakcję, choć nie unikają błędów - szczególnie w scenie spotkania, kiedy to pan Gold zbyt szybko wierzy, że Baelfire nie jest wytworem wyobraźni. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ta nagła zmiana nastawienia była poparta jakimś sygnałem, czymś, co mogłoby ją wywołać - niczego takiego jednak nie uświadczymy, co budzi spory niedosyt. Pozostała część scen z ich udziałem to już jak najbardziej pozytywne odczucia. Przyjemnie się ogląda kolejne zmiany w ich relacji i nie oszukujmy się – współczuje się mimo wszystko Rumpelstiltskinowi.

[video-browser playlist="634298" suggest=""]

Cały ten ładny obrazek psuje jednak teoretycznie ciekawa drużyna, czyli Księciu i spółka, która z odcinka na odcinek coraz bardziej denerwuje. Gdzieś uleciała magia ze związku Śnieżki i Księcia, a ich obecne relacje to raczej słaby melodramat niż intrygująca historia. Kiedy Nolan po raz kolejny wygłasza podniosłą mowę do ukochanej, aż chce się przełączyć na inny kanał. W tej niewyrazistości utonęła także Regina, której jest jak na lekarstwo. Całość ratuje jedynie nadzieja, że relacja między Hakiem a Emmą rozwinie się w jakiś interesujący sposób, bowiem przesłanki ku temu zostały już ukazane w poprzednich odcinkach i teraz wypada wyglądać ciągu dalszego. Oby twórcy nie kazali nam czekać zbyt długo.

Once Upon a Time powoli powstaje z kolan po drugiej serii, lecz na razie idzie to jakoś opornie. W trzecim sezonie jest bowiem wiele pozytywów, intrygujących wątków, potencjału na właściwy rozwój fabuły oraz udane korzystanie ze schematów z poprzednich lat. Wciąż jednak coś w tej maszynie nie chodzi do końca tak, jak powinno - a to nudzi nietypowa drużyna, a to retrospekcje są słabsze... Scenarzyści powinni chyba wymieć olej w scenariuszu; może wtedy wszystko zagra jak należy i powróci magia z pierwszego sezonu, bo szansa jest na to spora.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj