Reżyser poprzednich dwóch filmów, który także zagrał Happy'ego, ochroniarza głównego bohatera, wrócił tym razem wyłącznie jako aktor. Za kamerą stanął Shane Black, znany przede wszystkim jako scenarzysta Zabójczych broni i Ostatniego skauta. Do obsady wrócili także Don Cheadle jako pułkownik James Rhodes (i superbohater War Machine, który tym razem zmienił pseudonim na Iron Patriot, co odpowiednio komentuje Stark) oraz Gwyneth Paltrow jako Pepper Potts, szefowa (od drugiej części) firmy bohatera, a także jego ukochana. Dołączyli natomiast Rebeca Hall jako Maya Hansen, Guy Pearce jako Aldrich Killian oraz Ben Kingsley jako nemesis Iron Mana - Mandaryn. Za zdjęcia odpowiadał John Toll, wybitny operator znany z takich filmów jak Wichry namiętnościBraveheart czy Cienka czerwona linia. Film zebrał (słusznie zresztą) świetne recenzje. Downey Jr. dzieli i rządzi w tytułowej roli, a inni mu nie ustępują. Na zdecydowany plus rola Bena Kingsleya, zwłaszcza w drugiej połowie filmu. Po prostu kradnie show. 

[image-browser playlist="591318" suggest=""]
©2013 Disney

Kiedy producenci wymusili na Jonie Favreau zatrudnienie Ramina Djawadi do zilustrowania pierwszej części trylogii, ten delikatnie mówiąc, nie był zadowolony. Producenci i reżyser nie do końca byli pewni swej wizji, w międzyczasie pojawił się także mentor kompozytora, Hans Zimmer, i jakimś cudem beznadziejna (chyba najgorsza w historii muzyki do tego specyficznego gatunku filmowego, jakim jest kino superbohaterskie) partytura ocalała w filmie. W drugiej odsłonie już pozwolono reżyserowi na współpracę z Johnem Debneyem, ale ścieżka, choć dużo lepsza, też nie należała do wybitnych. Zgodnie z "tradycją", nowa część oznaczała nowego kompozytora. Tym razem wybrano Briana Tylera, który jak mówił, zawsze chciał pracować nad adaptacją komiksu. W wywiadach twórca podkreślał, że do projektu podszedł bardzo tradycyjnie, że jest temat, że jest chór i że bardziej opiera się na orkiestrze. Wydano dwa albumy - pierwszy z piosenkami (i niestety to on jest dostępny w Polsce), drugi zaś z partyturą filmową, nagraną przez London Philharmonic Orchestra. Czy Brian Tyler spełnił swe obietnice bardziej klasycznej ścieżki? 

Zgodnie ze zwyczajem kompozytora, album rozpoczyna tytułowe Iron Man 3. Jest to suita nowego głównego tematu filmu. Aranżacja przypomina trochę Batmany Hansa Zimmera - heroiczna melodia podkreślona jest ostinatami na basowe smyczki. Sam temat to chyba najlepszy, przynajmniej obok Further z Far Cry 3, motyw w karierze Briana Tylera. Jest on oczywiście prosty, Amerykanin nigdy nie brylował w skomplikowanych i dających się spamiętać tematach. W tym drugim przypadku, przynajmniej od Bitwy o Los Angeles jest lepiej, ale zachowanie prostoty ma swój cel. Podstawowym bowiem wzorem strukturalnym dla Tylera jest Jerry Goldsmith, który preferował, zwłaszcza w późnym okresie twórczości, motywy funkcjonalne, czyli takie, które można dostosować do każdej filmowej okazji, a kiedy trzeba, nawet rozbić na poszczególne części w muzyce akcji. Pod tym względem młody kompozytor jest bardzo pojętnym uczniem. 

Można to bardzo łatwo dostrzec w jednym z najlepszych utworów akcji albumu - Attack on 10880 Malibu Point (swoją drogą świetne odniesienie do scenariusza w tytule utworu, które jest jasne dla tych, którzy obejrzeli film). Kompozytor regularnie wraca do głównego tematu, wręcz obsesyjnie, tak że można powiedzieć, iż stanowi on oś konstrukcyjną całej ścieżki (strukturę Goldsmithowską można odróżnić od lejtmotywicznej, tak charakterystycznej dla Złotej Ery i, w tej chwili, najbardziej pojętnego ucznia Golden Age, czyli Johna Williamsa; a od niego zaczerpnął to nikt inny jak Michael Giacchino). Temat jest wykorzystywany heroicznie, zwłaszcza w momentach, kiedy Tony Stark zakłada swą zbroję. W ten sposób Tyler zagwarantował, że najważniejsze pod względem emocjonalnym i fabularnym sceny mają odpowiednią oprawę muzyczną. 

Kolejną, oprócz muzyki akcji, stroną ścieżki do Iron Mana 3 jest liryka. Bardziej krytyczni znawcy kariery (tacy jak ja) twórcy Eagle Eye mogli pod tym względem mieć największe obawy, bowiem zwykle fragmenty te opierały się na delikatnych smyczkach i "plumkaniu" na gitarze elektrycznej (czego jednak bardziej ekspresyjnym przykładem w tej ścieżce jest końcówka Extremis), co jednak, delikatnie mówiąc, przekonujące nie było. Zwiększenie roli orkiestry, które jest faktem, zwłaszcza w kontekście ostatnich blockbusterów autorstwa tego kompozytora pozwoliło na lepszą ekspresję, a przyłożenie się do sfery melodycznej (tak jak w przypadku głównego tematu) pozwala tę liryczną część partytury docenić. Stała się po prostu bardziej przekonująca, zarówno pod względem technicznym, jak i emocjonalnym; może nie aż tak, jak u najwybitniejszych twórców, ale należy docenić włożony trud w wypracowanie brzmienia. 

[image-browser playlist="591319" suggest=""]
©2013 Disney

Ogólnie należy powiedzieć, że od pewnego czasu Brian Tyler zwraca baczniejszą uwagę na brzmienie. Osoby czytające nasze forum i moje teksty wiedzą dokładnie do czego odnoszą się moje zarzuty, które jednak złagodziłem od czasu Niezniszczalnych 2. Kompozytor zawsze posiadał świetną technikę (w tej chwili w swoim pokoleniu należy do najlepiej wykształconych twórców pracujących w Hollywood i tego mu nie można odmówić), ale mówiąc bardzo ogólnie, jego pomysł na muzykę wyglądał w ten sposób, że nakładał na siebie wszystkie sekcje na raz i albo mieliśmy wspomnianą już niezbyt dobrą lirykę (której zaletą jednak jest subtelność, pod tym względem stosuje filozofię "mniej znaczy więcej"), albo brutalną i niezbyt wyrafinowaną muzykę akcji. Iron Man 3 stanowi co prawda mały regres w kontekście tych zmian (Tyler bowiem zaczął się bardziej świadomie posługiwać poszczególnymi sekcjami), ale można to zrozumieć. Filmy o superbohaterach bowiem są przykładem gry o większą stawkę: bardzo często mamy przecież do czynienia z zagrożeniem dla całego świata, nie tylko dla bohatera. Muzyka akcji w Iron Manie 3 jest ciężka, ale właśnie z uwagi na wspomniane zagrożenie, takie apokaliptyczne brzmienia (patrz dołączenie chóru i świetne partie w omawianym już Attack on Malibu Point 10880) są wskazane. Przy orkiestrowym zapleczu kompozytora to podejście szczególnie cieszy. Takie fragmenty jak partie na waltornie w Stark mogą wprost zachwycać. Mimo pewnych podobieństw stylistycznych do Remote Control Productions (choć jeśli tzw. brzmienie RCP bierze swoje wzorce z rocka lat 80. i muzyki progresywnej, to Amerykanin raczej odnosi się do stylistyki metalowej), takich jak oparcie na synkopach czy "anthemowa" tematyka, trzeba powiedzieć, że to bardzo dobrze działa. Superbohater, jakim jest Iron Man, a także osobowość Tony'ego Starka (typ swoistego celebryty) w szczególny sposób uzasadniają takie brzmienie, zwłaszcza, że poprzedni kompozytorzy serii także odwołali się do heavy metalu (najlepiej to słychać u Djawadiego, zwłaszcza w jedynym dającym się słuchać utworze Driving with the Top Down; Debney, tak samo jak poprzednik, skorzystał z usług Toma Morello). W tym miejscu należy także odpowiedzieć na pytanie, czy obietnica bardziej klasycznego brzmienia została spełniona. Odpowiedź brzmi: tak i nie - o ile Amerykanin faktycznie bardziej postawił na orkiestrę i chór, to elektronika i tak charakterystyczne dla niego elementy rockowe (perkusja i gitara elektryczne) są obecne i odgrywają wprawdzie faktycznie mniejszą, ale wciąż dużą rolę. Pod tym względem i pod względem bardzo współczesnych rytmów i melodii nie jest jednal aż tak klasycznie, jak obiecywał w wywiadach. Takiemu PR-owi mówię zdecydowane "nie", niezależnie od tego, kto go prowadzi, choć rozumiem, że każdy ma swoje zobowiązania. Obiektywnie rzecz ujmując, choć nie może to wpłynąć na ocenę ścieżki, trzeba dostrzec, że obietnice spełnione do końca nie zostały. I gorzej to świadczy raczej o charakterze hollywoodzkiego marketingu, niż o samych kompozytorach.

Muzyka z Iron Mana 3 nie jest niestety doskonała. W filmie sprawdza się bardzo dobrze, nawet jeśli nie jest aż tak ekscytująca na początku filmu, to dzieje się tak dlatego, że pierwsza duża scena akcji pojawia się na ekranie względnie późno. Natomiast na albumie nie jest aż tak dobrze. Przyczyny są dwie. Pierwsza, Brian Tyler nie wyciągnął wniosków z dużo lepiej montowanych ostatnio albumów (Far Cry 3Niezniszczalni 2 czy Army of Two: The Devil's Carter) i nie pierwszy raz wypełnił płytę aż po brzegi. Można byłoby ją skrócić o co najmniej 15-20 minut i dla odbioru materiału byłoby zdecydowanie lepiej. Trudno też powiedzieć, czemu materiał jest ułożony tak, a nie inaczej, choć nie jest to zgodne z chronologią filmową. Druga, albumowo (choć znowu w kontekście wypada to lepiej) rozczarowuje materiał Mandaryna. Nemesis Iron Mana dostaje po prostu, nie oszukujmy się, underscore, które dodatkowo nie należy do najciekawszych. Dość prosty motyw czarnego charakteru przewija się przez całą ścieżkę (co jest oczywiście dobre), ale utwory mu wyłącznie poświęcone są niestety nudne i nawet nie pomaga włączenie etnicznych instrumentów w Another Lesson from the Mandarin. Jakbym skracał album, przede wszystkim wyciąłbym te dwa utwory, w których nazwie pojawia się Mandaryn. Cierpi także oryginalność - kompozytor bezpośrednio odwołuje się do swoich starszych prac, by wymienić tylko cytowane wprost Eagle Eye i Bitwę o Los Angeles.

Najlepszą niespodziankę Brian Tyler zostawił nam na koniec. Can You Dig It to świetny żart (zawarty także w tytule, który można przetłumaczyć na Podoba się? - moja odpowiedź to entuzjastyczne "Tak!") - główny temat zaaranżowano tutaj na stylistykę lat sześćdziesiątych, w nieco jazzowym klimacie. Jest to zdecydowany highlight kariery młodego kompozytora i bardzo fajnie (w znakomicie - na komiksową modłę - zmontowanych napisach końcowych filmu) kończy album. Cudowna zabawa formą i naprawdę ekscytujący utwór. Co do samej muzyki, muszę powiedzieć, że był to pierwszy score w karierze tego twórcy, na który naprawdę czekałem. Mając świadomość jego stylu i specyfiki muzycznej serii (bo poprzednie części przesłuchałem kilka razy i tę godzinę życia z partyturą Djawadiego chciałbym kiedyś odzyskać), wiedziałem, że w tym przypadku może uda mu się nie zawieść - i nie zawiódł. Muzyka jest bowiem odpowiednio heroiczna, odpowiednio apokaliptyczna, a także zawiera tyle niezobowiązującej zabawy, ile wymaga główny bohater. Partie chóralne, o ile nie są czymś nowym w jego karierze (patrz Bitwa o Los Angeles), dodają wymaganego patosu i są dużą zaletą, tak samo jak postawienie na większy zespół orkiestrowy. Zdecydowanym pozytywnym zaskoczeniem jest poprawa liryki, zarówno pod względem wykonania, jak i aranżacji. O ile nie należałem nigdy do wielkich fanów Briana Tylera, to moja opinia na jego temat zaczęła się powoli zmieniać od drugiej części Niezniszczalnych, a Far Cry 3 było bardzo pozytywną niespodzianką. Młody Amerykanin rozwija się, może są to zmiany ewolucyjne, a nie rewolucyjne, ale mają zbawienny wpływ na jego brzmienie i naprawdę dobrze rokują na przyszłość. A Can You Dig It jest lekturą obowiązkową!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj