Spenglerowie po wyprowadzce z rodzinnego domu w poprzedniej części wracają do Nowego Jorku. A dokładniej do byłej siedziby firmy mieszczącej się w kultowej remizie strażackiej, którą odkupiła firma Winstona Zeddemore’a (Ernie Hudson). Na ulicach miasta znów można usłyszeć charakterystyczny głos syren samochodu Pogromców duchów, którzy chcą oczyścić miasto z wszelkich demonów. Nie podoba się to dobrze znanemu nam z pierwszych dwóch części Walterowi Peckowi (William Atherton), piastującemu obecnie stanowisko burmistrza. Mężczyzna podobnie jak przed laty zrobi wszystko, by ich zdelegalizować. Pod tym względem nic się nie zmieniło. A zagrożenie jest poważne, ponieważ miasto może cofnąć się do czasów epoki lodowcowej za sprawą pewnego antycznego demona. Ostatni raz terroryzował on mieszkańców w 1904 roku i ledwo co udało się go zniewolić. Teraz znów znalazł sposób, by wyrwać się na wolność.
Scenariusz autorstwa Gila Kenana i Jasona Reitmana tym razem jest bliższy dwóm oryginalnym częściom serii. Samo przeniesienie akcji do miasta przywraca jej pewną magię. Zwłaszcza gdy bohaterowie wprowadzają się do dawnej siedziby Pogromców duchów. Oczywiście tworzą oni zupełnie inną drużynę. Po pierwsze jest to rodzina, a nie grupa kumpli. Kłócą się więc o coś zupełnie innego. Mamy pewien konflikt pokoleniowy pomiędzy Callie Spengler (Carrie Coon) a jej córką Phoebe, która ma zaledwie 15 lat, ale chciałaby latać z miotaczem protonowym po mieście i łapać duchy. Dziewczyna ubolewa, że pomimo swojej nadprzeciętnej inteligencji nie jest traktowana jak równy członek zespołu. Podobne odczucia ma Trevor (Finn Wolfhard) – jest pełnoletni, ale wciąż traktowany jak dziecko. To wszystko wpływa na dynamikę ekipy. Do tego mamy jeszcze raczkujący związek Callie z Garym (Paul Rudd), który nie do końca wie, jaką funkcję sprawuje w rodzinie i na co może sobie pozwolić w kwestii wychowywania nieswoich dzieci.
W odróżnieniu od części Pogromcy duchów. Dziedzictwo oryginalna obsada dostała dużo więcej czasu ekranowego. Najwięcej otrzymali Dan Aykroyd i Ernie Hudson – ważne postacie w tej fabule. Na ich przykładzie świetnie jest pokazana różnica w podejściu do dojrzewania. Ray mocno angażuje się w tropienie różnych nadprzyrodzonych zjawisk, bada ich pochodzenie i znaczenie. Winston zaś skupił się na stronie biznesowej – buduje swoje imperium i patrzy nie tylko na praktyczność swoich działań, ale także na koszty. Jak można się domyślić, obie wizje w wielu punktach są ze sobą sprzeczne. Na ekranie pojawia się również Annie Potts jako charyzmatyczna asystentka Janine Melnitz, która teraz pracuje dla firmy Zeddemore’a i nadzoruje jego interesy. Powraca także Bill Murray jako Peter Venkman. Jest go więcej niż w poprzedniej części, ale w porównaniu z resztą grupy dostał zaledwie kilka scen. Choć wszystkie wykorzystuje w 100%. No i oczywiście pojawia się Slimer. Tu byłem mile zaskoczony, bo jego powrót został przedstawiony w nienachalny sposób.
Film Pogromcy duchów. Imperium lodu ma niezwykle dużo bohaterów. Moim zdaniem za dużo. Przez to akcja jest nierówna, a część postaci miota się bez większego celu. Jednym z takich przykładów jest Lucy (Celeste O'Connor) pracująca w laboratorium Winstona. Mogłoby w ogóle jej nie być w tej fabule. Podobnie jest z Podcastem (Logan Kim), który w poprzednim filmie świetnie się sprawdzał jako taki przewodnik dla młodych bohaterów po nowym miasteczku. Teraz jednak jest bezużyteczny.
Kolejnym problemem tego filmu jest pomieszanie rodzajów humoru. Tradycyjna komedia jest tutaj na siłę przeplatana ze słabym slapstickiem. Króluje w nim Kumail Nanjiani wcielający się w postać Nadeema Razmaadiego. Jest to też najsłabszy punkt tej produkcji. Aktor przez swoją grę kompletnie odstaje od reszty obsady – jakby pochodził z innej produkcji. Psuje prawie każdą scenę, w której się pojawia.
Reżyser Gil Kenan starał się odtworzyć oryginalny charakter serii i miejscami mu to wyszło. Główni bohaterowie są ciekawi i zabawni. Nowy czarny charakter ma duży potencjał i przez większość filmu czujemy, że jego nadejście może zwiastować coś strasznego. Twórca w należyty sposób wykorzystał oryginalną obsadę, ale nie wciskał jej do fabuły na siłę. Jednak pomiędzy to wszystko dołożył bardzo dużo niepotrzebnych rzeczy – zbędnych bohaterów, niepasujący typ humoru czy małe piankowe stwory. Całość przez to jest nierówna, a widz nie za bardzo wie, czy jest to film skierowany do młodszej widowni, czy do podstarzałych fanów chcących poznać dalsze przygody swoich ulubionych bohaterów z dzieciństwa. Twórcy chyba sami tego nie wiedzą, więc stoją w rozkroku i starają się zadowolić wszystkich.