To miał być najpiękniejszy dzień z życia Hayley, która w końcu ma poślubić swojego ukochanego. W tym wszystkim towarzyszy jej jedyna rodzina – brat Jack. I wszystko było dobrze, dopóki na weselu nie pojawia się Marc, były kochanek Hayley. Teraz głównym celem Jacka jest pozbycie się niechcianego absztyfikanta siostry. Tylko jak to zrobić, kiedy siedzisz obok swojej koszmarnej byłej, a na weselu kręci się kobieta, do której kiedyś coś poczułeś, ale nigdy nie miało to szansy się ziścić? Wszyscy, którzy widzieli zwiastun Pokochaj, poślub, powtórz dokładnie wiedzą, czego mogą się spodziewać – komedii omyłek, gdzie Sam Claflin próbuje zdobyć serce koleżanki swojej siostry granej przez Olivię Munn. Szkoda tylko, że w zwiastunie znajdują się wszystkie najciekawsze zwroty akcji i najzabawniejsze elementy. By powiedzieć, że się obejrzało tę produkcję, wystarczy zobaczyć trailer i koniec filmu, choć bądźmy szczerzy – po co komu oglądać końcówkę, skoro wiadomo, jak to się skończy. Niestety, tak jak wspomniałam wcześniej, również samej fabuły nie starczy na całą produkcję. Może dlatego, że jest ona bardzo prosta – na weselu pojawia się były siostry, który jest nieobliczalny, i Jack musi zrobić wszystko, żeby się go pozbyć. Tyle. I o dziwo, zamiast skupić się na tej ciekawszej części, czyli „powtórz”, oglądamy głównie jedną wersję wydarzeń, by po niej – czyli tej najbardziej dramatycznej – zobaczyć taką, gdzie wszystko kończy się dobrze. Co z resztą wersji, których zostało dokładnie sześć? Przewijają się nam szybko przed oczami, a my oglądamy w przyspieszonej wersji bohaterów w różnych konfiguracjach, ale kto, jak i dlaczego – tego już nie wiemy. Oczywiście, nie mówię, że widz nie zanudziłby się, oglądając następną alternatywną wersję tej samej historii, jednak skupić się na mniejszej liczbie bohaterów i pokazać kilka wersji ich zabawnych przygód – zwłaszcza koncentrując się na różnicach – byłoby o wiele ciekawiej. A tak kroczymy do następnego problemu tego filmu – zbyt dużej liczby bohaterów. Jack, jego siostra, jej były i obecny partner – są potrzebni.  Tak samo jak koleżanka Hayley, Dina, do której Jack robi słodkie oczy. Jednak po co w tym wszystkim ich przyjaciel-drużba z zupełnie oddzielnym wątkiem, wcale nie takim zabawnym? A jego jedyną rolą jest bycie pierwszą ofiarą intrygi Jacka i Hayley, a potem wygłoszenie pięknej przemowy, którą mógł powiedzieć tak naprawdę ktokolwiek inny? Po co była Amanda, grana przez przepiękną Freidę Pinto, która tylko stoi i jest sukowata? Żarty z penisem mogły trafić do każdej innej postaci albo partner Amandy mógł się pojawić sam na weselu jako również jej były chłopak, który był zawsze zazdrosny o jej przeszłość. Sposobów na to, kogo można było wykasować z tej historii, jest wiele. A dzięki temu moglibyśmy lepiej poznać innych bohaterów.
fot. Netflix
Wróćmy jeszcze do Freidy, która jest zupełnie zbyteczna. A jak cudownie można było rozwinąć jej postać! Zwłaszcza że widzieliśmy jej zachowanie i przy Jacku, i przy Chazie. Czy nadal coś czuje do byłego mężczyzny? Czy to dlatego jest tak zblazowana przy obecnym partnerze? Czemu to Jackowi powiedziała o propozycji zaręczyn, których wciąż nie chce przyjąć? Spokojnie film można było ustanowić wokół tego „trójkąta” i opowiedzieć o różnych relacjach i o targających ludzi emocjach. A zwłaszcza o tym, że nieudany związek nie oznacza, że wygasły już uczucia u każdej ze stron. Voila, mamy ciekawszy i dramatyczniejszy wątek. A tak Amanda to tylko rozhisteryzowana, zupełnie niepotrzebna postać. Co więcej, każdy bohater musi wykorzystywać swój czas jak tylko może – i tu żart o opowiedzeniu swojej przeszłości w ciągu 10 sekund przez Dinę i Jacka świetnie opisuje ten film. Bo na większe poznanie postaci nie mamy czasu, zostaje więc tylko kilka sekund. Dlatego zamiast pełnokrwistych postaci mamy tak naprawdę papierowe foremki, które bardzo łatwo podpisać. Dina jest dziennikarką wojenną, której umarła mama. Kropka. Amanda to wredna eks. Rebecca to dziwna kumpela podkochująca się w drużbie. Bryan chce być aktorem i jest drużbą. Chaz to zazdrosny facet Amandy. Sidney to creep z dobrym sercem. Wiecie już w tym momencie wszystko o bohaterach. Dlatego też dziwie się, że reklamowano ten film nazwiskiem Munn, która jest może motorem napędowym historii, ale potem na długo nam znika z ekranu. Takie papierowe postaci mają też drugi problem – płytkie relacje. W filmie dziwne jest to, że bohaterowie ze sobą nie rozmawiają. Hayley spokojnie mogła powiedzieć swojemu mężowi, że Marc to dziwny były i chce się go pozbyć z wesela – wystarczy. Cała intryga rozwiązana. Jack, choć próbują udowodnić inaczej, w każdej chwili mógł wyjaśnić Dinie i całą sytuację, i swoje uczucia. Nie robi tego. Brak komunikacji to jak zwykle napęd dla całej fabuły. Szkoda tylko, że nie ma to sensu. Jednak są pozytywy Pokochaj, poślub, powtórz. Ogólnie ogląda się go dobrze, choć czasem trochę przynudza. Ma zabawne sceny i to całkiem sporo, jednak jeśli ktoś obejrzał zwiastun, zrobił sobie ogromny spoiler i drugi raz się tak samo nie zaśmieje. Coś, do czego nie mogę się zupełnie przyczepić, to aktorstwo. Zwłaszcza fantastyczna Olivia Munn, która w scenie opowiadania o przeszłości swojej bohaterki niesłuchającemu jej Sidney'owi, daje naprawdę popis aktorski. W jej twarzy czy oczach widać zniecierpliwienie, cierpienie, smutek, ból – naprawdę, niech ktoś jej da w końcu rolę na miarę jej talentu! Pokochaj, poślub, powtórz to komedia romantyczna, której nie mogę określić inaczej niż  „w porządku”. Jest trochę śmiesznie, jest tam jakiś pomysł, jest również masa błędów, które nie przeszkadzają w oglądaniu, ale powodują, że nie można tego filmu dać nawet na poziom „dobry” czy „solidny”. Więc jeśli potrzebujecie czegoś w porządku, to zapraszam. Ale są tysiące lepszych komedii romantycznych, dlatego może lepiej obejrzeć chociaż coś solidnego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj