Inez (Helena Englert) jest młodą dziennikarką, która cały czas czeka na to, aż będzie mogła wykazać się w pracy, realizując jakiś głośny temat. Na razie prowadzi po godzinach swój autorski podcast. W jej staraniach wspiera ją kolega z redakcji Jan (Piotr Głowacki) oraz Sara (Ewa Ekwa), koleżanka marząca o tym, by zostać czołową raperką. Na drodze Inez pewnego dnia staje Filip (Andrea Preti), człowiek wysłany z centrali, by pomóc portalowi rozwinąć swój potencjał. Razem z redaktor naczelną Martą (Joanna Liszowska) dają młodej reporterce zadanie przygotowania wnikliwego materiału o znanym piłkarzu Maksie (Piotr Stramowski). Niby prosty tekst okazuje się o wiele bardziej skomplikowany i również bardziej niebezpieczny, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zwłaszcza że dziewczyna za bardzo angażuje się emocjonalnie w zadanie, które zostało jej powierzone. Maria Sadowska po zrealizowaniu wraz z Dorotą Rabczewską Dziewczyn z Dubaju postanowiła pójść za ciosem i zabrała się za ekranizację bestsellerowej powieści autorstwa Edyty Folwarskiej. Miała ambicję zrealizowania komercyjnego thrillera erotycznego z ważnym przesłaniem podczepiającym się pod ruch MeToo. Problem w tym, że chyba zapomniała, jaki film kręci i o tym, że ma być to thriller, przypomniała sobie jakieś 20 minut przed pojawieniem się napisów końcowych. Skupiła się nadmiernie na samym erotyzmie, kompletnie zapominając, że powinna być tam jeszcze jakaś sensowna historia. Do tego scenariusz jest okropnie niedopracowany. Jakby scenarzyści, którymi są autorka książki, Edyta Folwarska, i pomagający jej Tomasz P. Chenczke, zapomnieli poprawić w nim kilku kwestii. Widać to najbardziej przy postaci Filipa Wolnego granego przez duńskiego aktora Andreę Pretiego. Oryginalnie ten bohater miał być Polakiem, ale po zatrudnieniu gwiazdy Dziewczyn z Dubaju zostało to zmienione, tyle że nieudolnie. I tak dowiadujemy się, że Filip dorastał w Polsce, zna się z Maksem z jednego młodzieżowego klubu piłkarskiego, ale… chłopak nie potrafi wykrztusić ani jednego słowa po polsku. Widać, że scenarzyści po prostu zapomnieli to zmienić, a ani reżyserka, ani nikt inny z ekipy nie zwrócił na to uwagi i zostało po staremu. Takich dziwnych niedociągnięć scenariuszowych jest w tym filmie więcej. Pokusa naprawdę miała bardzo dużo zadatków na to, by być ciekawym thrillerem erotycznym. Tyle że ktoś musiałby bardziej popracować nad całą intrygą i wprowadzać dużo wcześniej uczucie zagrożenia. Piotr Stramowski świetnie sprawdziłby się jako czarny charakter, gdyby ktokolwiek chciał wykorzystać jego potencjał. A tak niestety miota się po ekranie bez większego celu, zgrywając amanta i zachowując się po prostu dziwnie. Podobnie zresztą jest z Andreą Pretim. Można odnieść wrażenie, że Sadowska w ogóle nie prowadziła swoich aktorów, puszczając ich samopas i wierząc, że sami coś wykombinują. Aż trudno uwierzyć, że to jest ta sama reżyserka, która zaserwowała nam świetną Sztukę kochania. Historia Michaliny Wisłockiej. Jedyną osobą, która ratuje ten film przed totalną klapą, jest debiutująca na dużym ekranie Helena Englert. Wprowadza ona pewną świeżość. Znakomicie operuje językiem angielskim, dzięki czemu sceny, w których musi się nim posługiwać – a jest ich sporo – wychodzą bardzo naturalnie. Młoda aktorka stara się jak może, by ożywić swoją bohaterkę w oczach widza na tyle, by jakoś zaczął jej kibicować czy współczuć. Niestety, nie ma zbyt dużo materiału do pracy. Przez co los Inez jest nam obojętny. A miejscami naiwność tej postać, chyba nawet nie celowo, staje się bardzo irytująca.
Fot. Materiały prasowe
+7 więcej
W odróżnieniu od trylogii 365 dni w tej produkcji mamy jakąś historię. Nie jest to teledyskowy zlepek łóżkowych scen, co można zaliczyć na plus. Jednak ekranizacja powieści Folwarskiej przegrywa z ekranizacją Lipińskiej pod względem wizualnym. Zdjęcia Jeremiego Prokopowicza nie zachwycają. Sceny, które rozgrywają się w Cannes, są mroczne, nudne i nieciekawe. Kompletnie nie oddają atmosfery jakiejś wielkiej imprezy dla filmowców, o której większość dziennikarzy może tylko pomarzyć. Wygląda raczej jak koleżeńska posiadówka na plaży w Mielnie poza sezonem. Pokusa jest reklamowana jako produkcja dotykająca ruchu MeToo i pokazująca, jak kobiety są traktowane przedmiotowo przez mężczyzn. Jak boją się mówić o tym, że zostały skrzywdzone. O tym, że ze swoimi problemami zostają same i bez wsparcia innych sobie z nimi nie poradzą. Tyle że tego praktycznie w tym filmie nie ma. Jest za to hulaszcze życie warszawskich salonów i młodzi ludzie, którzy są tym stylem życia zauroczeni. Chcą być w nim jak najdłużej za wszelką cenę. Chwytają wszystkie zakazane przyjemności, czując, że spędzają najlepszy czas swojego życia. Chwila refleksji przychodzi dużo później. Czasami nawet za późno. Gdyby scenarzyści i reżyserka bardziej dopracowali swoja historię, mogłaby ona nie tylko zainteresować widzów, ale także być ciekawym głosem w toczącej się dyskusji. A tak jest tylko marną próbą zarobienia na fali popularności 365 dni i Dziewczyn z Dubaju, które osiągnęły świetne wyniki w kinach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj