Ten news pokazywały nawet polskie stacje telewizyjne. Oto kilka lat temu włodarze wydawnictwa Marvel zdecydowali się na uśmiercenie jednej z najsłynniejszych postaci komiksowych - Kapitana Ameryki. Steve Rogers umarł, postrzelony przez snajpera. Dzięki wydaniu 42. tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela polski czytelnik ma wreszcie okazję na zweryfikowanie tej informacji. Dowiadujemy się, dlaczego stało się to na schodach prowadzących do Sądu Federalnego w Nowym Jorku, czemu Kapitan Ameryka był prowadzony w kajdankach, kto naprawdę oddał śmiertelne strzały i wreszcie - jak inni superbohaterowie zareagowali na tę śmierć.

25. zeszyt serii o Kapitanie Ameryce był następstwem końcowych wydarzeń "Wojny domowej", czyli jednego z największych Marvelowskich eventów. Przypomnijmy - superbohaterowie podzielili się na dwie walczące ze sobą grupy, a doprowadziła do tego niesławna ustawa o obowiązkowej rejestracji herosów w kostiumach. Na czele zwolenników ustawy stał pracujący dla rządu Iron Man, grupie przeciwników przewodził, co na pierwszy rzut oka może zaskakiwać, Kapitan Ameryka. Obejmująca główną i wiele pobocznych serii historia kończyła się walką na ulicach Nowego Jorku. Starcie superbohaterów ostatecznie przerwał Kapitan Ameryka. Przerażony konsekwencjami bitwy dla zwykłych obywateli Steve Rogers poddał się władzom. Prowadziło to prosto do wydarzenia ze wspomnianego wyżej newsa, które staje się tragicznym epilogiem Wojny Domowej.

[image-browser playlist="581731" suggest=""]

Dla Marvela było to o tyle ważne wydarzenie, traumatyczne tak dla czytelników, jak i komiksowych bohaterów, że postanowiono wydać specjalną miniserię, która miała uhonorować postać Kapitana i pomóc wszystkim dotkniętym poczuciem straty uporać się z nią. Za scenariusz do Poległego Syna odpowiedzialny był Jeph Loeb, któremu na kilka miesięcy przed przystąpieniem do pracy nad albumem zmarł chory na raka syn. Główny pomysł na konstrukcję fabuły dał J. Michael Straczynski, wymieniając pięć stadiów żałoby następujących po śmierci kogoś bliskiego. Pięć kolejnych zeszytów - "Zaprzeczenie", "Gniew", "Negocjacje", "Depresja", "Akceptacja" - to starająca się nakreślić szerokie, psychologiczne tło historia o tym, w jaki sposób z tragicznym wydarzeniem radzą sobie osamotnieni przez wielkiego kompana superbohaterowie. Jak się to udało?

Pierwsze wrażenie - w iście marvelowskim stylu. Radzeniu sobie ze stratą mogłoby służyć zawołanie Bena Grimma z Fantastycznej Czwórki: "Czas na lanie!". W czterech kolejnych zeszytach widzimy herosów przeważnie w akcji, w ostatnim sceny walki pokazane są już tylko na symbolicznych, wspominkowych kadrach. Jest to dobry zabieg, ponieważ równoważy nieodzowny w takiej historii i przy takim bohaterze amerykański patos. Każdy zeszyt zilustrował inny rysownik, a na najwyższe uznanie zasługują szczegółowe kadry Davida Fincha z "Depresji", z przewodnią rolą Spider-Mana. Przekonująco wypada prący do przodu, niezwracający uwagi na konsekwencje Wolverine w fazie zaprzeczenia. Peter Parker, najbardziej obarczony zmorami przeszłości bohater Marvela, zagubiony mentalnie podczas wydarzeń z Wojny Domowej, zwyczajowo wdaje się w walkę z dużo większym od siebie przeciwnikiem. Dwie drużyny - Mighty Avengers i New Avengers - wyładowują gniew na dwa różne sposoby: pierwsza w walce, druga przy grze w karty. Iron Man dusi w sobie przez cały czas poczucie winy, w międzyczasie poszukując następcy Steve'a Rogersa. Ostatecznie daje upust emocjom podczas pogrzebu Kapitana Ameryki. Kadry z ostatnich stron uspokajają atmosferę, a historia Poległego Syna Ameryki zatacza wielkie koło. Cóż, nie całkiem.

Czytaj również: Deadpool zginie? Pracownik Marvela to sugeruje

Wszyscy fani Marvela wiedzą, które postacie uniwersum nie mają prawa powstać z grobu. Wujek Ben, Gwen Stacy, do niedawna też Bucky to już wręcz archetypiczni nieobecni bohaterowie. Pojawiają się na początku drogi superbohatera, a ich śmierć może spowodować, tak jak w przypadku Spider-Mana, wzięcie na barki ciężaru mocy i odpowiedzialności. Anonsowana niedawno, nadchodząca śmierć Wolverine'a powoduje u niektórych czytelników jedynie wzruszenie ramion - przecież wiadomo, że taki superbohater nie ma prawa umrzeć. Nie inaczej jest ze Stevenem Rogersem - nikt nie uwierzy, że tak charakterystyczna postać może zginąć naprawdę. W Poległym Synu dowiadujemy się, kto tak naprawdę stał za śmiercią Kapitana Ameryki i kto oddał śmiertelne strzały. Drzwi do kontynuowania historii tym samym stoją otworem. Scenarzyści w końcu zamkną się w pokoju konferencyjnym i zaczną debatować nad tym, jak Kapitana Amerykę przywrócić do życia. Za jakiś czas powstanie seria "Reborn" i wszystko wróci na właściwe tory. Jest w tym oczywista niekonsekwencja, która pozostawia u czytelnika pewien niesmak, ale przecież tak naprawdę nic się nie stało. To tylko komiks, to tylko produkt kultury masowej, to tylko opowieści o współczesnych bogach, a bogowie są przecież nieśmiertelni. I nie ma potrzeby - piszę te słowa z pełną powagą - tego zmieniać. Marvel czasami sprawia pozory, że chce wydorośleć. No ale właśnie, to tylko pozory. Bo przecież czytając komiksy o superbohaterach, tak naprawdę chcemy jednego - czuć się jak dzieci. A w świecie dziecięcych wyobrażeń prawdziwi herosi nie umierają.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj