W drugim odcinku można odnieść wrażenie, ze twórcy przeczytali wszystkie negatywne komentarze i teraz robią wszystko, co w ich mocy, aby dokonać stosownych napraw. Na początek weźmy świat akcji, który bardzo się zmienił od pierwszego sezonu. Nie ma już tego kolorowego, czystego i pięknego miejsca, w którym żyją bohaterowie; wprowadzono trochę realizmu, brudu i nutkę mroku. Zauważmy, że scen w ciągu dnia jest jak na lekarstwo - większość akcji rozgrywa się wieczorami przy świetle pochodni lub w ciemnych, ponurych pomieszczeniach. Najważniejsze chyba jednak jest to, że w końcu obserwujemy życie w post-apokaliptycznym świecie - bohaterowie nie wyglądają tak, jakby trzy razy dziennie brali prysznic, a sama rzeczywistość nie przypomina zabawy w rolnika.

Charlie jest głupia, bo taka jest osobowość tej młodej dziewczyny. Sukces scenarzystów Revolution polega na tym, że bardzo ją stonowali. Ona nadal popełnia błędy i podejmuje idiotyczne decyzje, ale wszystko to stoi teraz na jakimś akceptowalnym poziomie i dalekie jest od autoparodii z pierwszej serii. Nie do końca jednak to wychodzi w scenie ucieczki Monroe, gdzie Charlie próbuje go dorwać. W tych momentach twórcy przekraczają trochę granicę dobrego smaku, odrobinę niszcząc wstępne zamierzenia przemiany bohaterki. Istotne jest też to, iż dziewczyna... bardzo mało mówi. Jest to coś, czego wyczekiwałem w każdym kolejnym odcinku, więc mogę czuć się usatysfakcjonowany.

Najnudniejsze wydarzenia odbywają się w miasteczku, które momentami do złudzenia przypomina to z The Walking Dead. Rachel snuje się z wyrazem cierpienia na twarzy i męczy wszystkich naokoło (łącznie z nami, próbującymi czerpać jakąś przyjemność z seansu). Sprawa Aarona, który niestety przeżył swoją śmierć, na początku nie nastraja optymistycznie, ale z biegiem odcinka staje się coraz ciekawsza. Intryga rozbudowuje się powoli, równomiernie pobudzając nasze zainteresowanie. Wizja Pittmana sugeruje nam, że coś większego jest na rzeczy.

[video-browser playlist="634805" suggest=""]

Wizyta Milesa u brzydkich, brudnych i barbarzyńskich nikczemników jest na razie mniej ciekawa, niż bym tego chciał. W tym miejscu bardzo duży plus należy się za ponowny serialowy smaczek nawiązujący do lat 90. Wychodzi to całkiem zabawnie i niegłupio. Rozmowa z wydaje się jednym z głównych antagonistów sezonu jest na razie mało interesująca, a sam cliffhanger zapowiada oklepane motywy. Brawa za zaskakującą bezkompromisowość z połamaniem ręki Milesa i zabijaniem więźniów.

Scenarzyści ładnie prowadzą Toma Neville'a, którego dwulicowość i przebiegłość zostaje w końcu porządnie spożytkowana. Neville przestaje być przerysowaną, kreskówkową postacią i staje się kimś dwuznacznym, niezwykle ciekawym. Jego plan wkupienia się w łaski Sekretarz Stanu to miłe zaskoczenie.

Revolution w drugim sezonie jest serialem zdecydowanie ciekawszym, ale z powodu odebrania mu jego charakteru autoparodii, na razie pod względem tworzenia klimatu jest nijaki. Ten aspekt dopiero się kształtuje, ale sam nie wiem, w którą stronę twórcy chcą się skierować.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj