Po zdarzeniach z minionych odcinków powraca Al Capone - jeszcze bardziej krwiożerczy niż dawniej. Nie są mu straszne egzekucje na ulicy - ba, jakby mógł, to rozstrzelałby całą policję w mieście. Największym problemem Ala jest to, że jego zemsta wciąga osoby, które wcale nie chcą w niej uczestniczyć. Powracamy też do spraw Johna Torrio. Nie jest on do końca zadowolony z postępów swego protegowanego. Capone podejrzewa O'Banniona o wydanie rozkazu egzekucji jego brata. Sceny z udziałem tej dwójki trzymają klimat jak żadne inne w tym epizodzie. Nie z powodu tego, że Al i Torrio to mafijna twarz serialu, ale z uwagi na pokaz aktorstwa, jaki prezentuje sobą Stephen Graham. Nawet bez wypowiadania jednej kwestii widać, że facet jest tak pobudzony, iż ledwo nad sobą panuje. Po części to zaleta charakteryzacji, ale mimika tego aktora jest powalająca.
Dalej przechodzimy do Margareth. Przyznaję, że po poprzednim odcinku miałem pewną nadzieje na zakończenie historii tej postaci, jednak teraz zmieniłem zdanie. Kobieta wpada w nieliche problemy. Z powodu braku funduszy postanawia skontaktować się z klientem za plecami swego szefa. Dostaje od niego naganę, ale to nie koniec kłopotów, a w zasadzie dopiero ich początek. Okazuje się, że tajemniczym klientem jest znany w serialu łotr, który z miejsca ją rozpoznaje. Wątek zapowiada się więc naprawdę obiecująco. Reakcja Margareth po odkryciu, z kim się układała, to jedna z lepiej zagranych scen w odcinku. Jej zakłopotanie i strach świetnie tu pasują. Porzekadło "przeszłość prędzej czy później cię odnajdzie" jest jak najbardziej prawdziwe.
Znowu pod pewnymi względami zawodzi odtwórca roli agenta Knoxa. W każdym spędzonym z nim odcinku mam wrażenie oglądania aktora z jedną twarzą; nawet jego wściekłość wymalowana jest jedną miną. To jak oglądanie przedstawienia, w którym aktorzy używają masek. Nie mam nic szczególnego do samego wątku, bo stoi na przyzwoitym poziomie (choć bez większych zaskoczeń), ale aktor w moim mniemaniu jest do wymiany.
[video-browser playlist="634356" suggest=""]
Dużym zaskoczeniem dla mnie jest Gillian. To pierwszy raz w tym sezonie, kiedy nie odczuwam chęci częściowego wymazania sceny z pamięci. Kobieta wychodzi na prostą po detoksie i muszę przyznać, że fragment, w którym Roy się nią zajmuje, jest dotychczas najlepiej zagraną sceną romantyczną w sezonie. Co by nie mówić o tym wątku, muszę oddać honor ukazaniu namiętności między tą dwójką. Czuć tutaj więź i uczucia, których brakowało w innych scenach romantycznych.
Warto przy ich okazji wspomnieć o Chalky White. Postać, która dotąd cechowała się racjonalnością wyborów, zapada się coraz głębiej w pułapce przygotowanej przez dr. Narcisse. Dawniej prawy mąż, a teraz jest w stanie zapłacić ogromne sumy pieniędzy za kontakty ze swoją kochanką. Przemiana pana White'a postępuje ku jego upadkowi.
Na koniec należy wspomnieć o najbardziej emocjonującym wątku odcinka - Willim. Od początku w chłopaku zachodziła pewna przemiana. Nie była to zła osoba. Po tym, jak aresztowano ojca, na jego barki spadło brzemię, które odbiło się dość mocno na jego postrzeganiu rzeczywistości. Przez kolejne odcinki obserwujemy coraz większe problemy Williego. Początkowo była to chęć odnalezienia się wśród rówieśników, a później zemsta, która pochłonęła przy okazji jego kumpla. Po tym wydarzeniu Willi został w pewien sposób uszkodzony, co widać w każdej scenie. Przypadkowe zabicie swojego prześmiewcy wydarło z niego emocje. Czasem ma się wrażenie, jakby chciał nawet popełnić samobójstwo. W wyniku tego porzuca szkołę i wraca do domu. Historia Williego jest świetnym motywem dramatycznym w tym sezonie. Trudno określić, w jakim kierunku potoczą się jego losy, ale raczej nie będą one związane ze szkołą, a prędzej z Nuckym.
Podsumowując, "William Wilson" to odcinek dobry. Brak jakichś szczególnie irytujących motywów sprawia, że ogląda się go z przyjemnością. Nie jest to najwyższa półka, ale i nie ta, do której trzeba się schylać.