Pragnienie wzięcia wendetty za wyrządzone krzywdy towarzyszy człowiekowi od zawsze. Jeśli ktoś nas obrazi, to my w ramach odwetu odwdzięczymy się tym samym. Kiedy zostaniemy pobici, za wszelką cenę będziemy chcieli obić facjatę temu, przez kogo trafiliśmy do szpitala. A jeśli spotka nas jeszcze większa krzywda? Ból, który jedynie zdoła ukoić śmierć tego, kto stał się jego przyczyną. Jak daleko posunęlibyśmy się w naszej zemście i czy później bylibyśmy w stanie żyć w zgodzie z własnym sumieniem? Czy stara zasada "oko za oko, ząb za ząb" jest jedynym słusznym rozwiązaniem? Na te pytania stara się odpowiedzieć Jacek Ostrowski w swojej najnowszej powieści "Posiadłość w Portovenere", której tematem przewodnim jest właśnie motyw zemsty i konsekwencji, jakie ze sobą niesie.

Po śmierci matki do małej włoskiej miejscowości o nazwie Portovenere przyjeżdża młoda skrzypaczka Carla. Dziewczyna zamierza odwiedzić swojego wuja - Johna Lorusso, który jest jedyną rodziną, jaka jest pozostała. Problem w tym, że zna go jedynie z opowieści, on zaś nie ma bladego pojęcia o jej istnieniu. Pierwsze spotkanie okazuje się więc dość niezręczne, a nawet szokujące. Na szczęście bardzo szybko zawiązuje się między nimi nić porozumienia. Carla zaczyna darzyć wuja ciepłymi uczuciami, z wzajemnością zresztą. Niestety gdy bliżej poznaje brata swojej matki, zauważa, że zachowuje się on dość dziwnie i miewa napady, które mogą świadczyć o obłąkaniu. Z troski postanawia mu pomóc, lecz im bliżej jest poznania przyczyny jego choroby, tym bardziej sama zaczyna wątpić w swoje zdrowie psychiczne. Okazuje się, że wuj skrywa mroczną tajemnicę z przeszłości, która nie pozwala o sobie zapomnieć...

"Posiadłość w Portovenere" łączy w sobie cechy wielu gatunków, aczkolwiek najprościej byłoby ją sklasyfikować posługując się angielskim terminem mystery. Tajemnica bowiem jest tym, co napędza powieść i nie pozwala się czytelnikowi oderwać od lektury. Jacek Ostrowski, z którym zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji recenzowanego tytułu, dokonał rzeczy bardzo trudnej - przy doprawdy niespiesznym tempie i praktycznie braku akcji stworzył opowieść niezwykle wciągającą i pełną napięcia. Choć tak naprawdę niewiele się dzieje, a senna atmosfera nadmorskiego miasteczka, w którym wszystko toczy się swoim własnym wolnym rytmem udziela nam się już od pierwszych stron, to nawet przez chwilę nie myślimy o tym, by odłożyć książkę.

Odkrywanie kolejnych faktów z przeszłości Johna działa na nas tak, jak dobra przystawka przed daniem głównym - rozbudza apetyt na więcej. Zawsze dostajemy na tyle dużo, by zapragnąć przeczytać następny rozdział, ale na tyle mało, abyśmy przypadkiem przedwcześnie nie dowiedzieli się zbyt wiele. Do tego dochodzi intrygująca postać Pedra, który uważa się za przyjaciela Lorusso, choć relacje między nimi są o wiele bardziej skomplikowane i nietypowe. Kiedy już dowiadujemy się, co łączy obu mężczyzn, jasny staje się również przekaz samej powieści. To historia o błędach przeszłości, dawnych urazach, niezabliźnionych ranach na duszy, które jątrząc się nieustannie wyniszczają nas od środka. To wreszcie opowieść o nas samych i decyzjach, które podejmujemy. Decyzjach, które nieprzemyślane mogą być brzemienne w skutki i ostatecznie zniszczyć nam życie. Obecny jest także temat przebaczenia, brania odpowiedzialności za własne czyny i pokuty. A wszystko to podane w bardzo inteligentny sposób.

Wbrew pozorom nie jest to jednak powieść smutna i pełna powagi. Nie brakuje humoru, który chwilami potrafi autentycznie rozśmieszyć. Szczególnie John ze swoimi "sadzonkami" przyprawia o ból brzucha i łzy w oczach. Proporcje jednak zawsze są tu odpowiednio wyważone i "Posiadłość w Portovenere" nigdy nie popada w skrajność, stając się głupkowatą komedyjką czy przesadnie nadętym i patetycznym dramatem.

Zastrzeżenia mogę mieć jedynie do warsztatu, który chwilami wyraźnie kuleje oraz zakończenia, które nie w pełni zaspokoiło mój głód wiedzy. Liczyłem, że dowiem się odrobinę więcej na temat tajemniczego Pedro i niestety się przeliczyłem. Nie bardzo wiem również, kim miały być postacie, na które co rusz natykała się Carla. Wszystko wskazywało na duchy, ale wątek ten w ogóle nie został rozwinięty lub też ja po prostu nie jestem na tyle bystry, aby zrozumieć zamierzenie autora. Jest jeszcze jeden mankament, który tym razem kieruję już do wydawnictwa - niechlujna korekta. Jak na książkę o objętości nie całych 240 stron, literówki i powtarzające się bądź pominięte wyrazy atakują nas dosłownie co chwila. A przecież korekta to podstawa. Niestety coraz częściej wydawnictwa zdają się o tym zapominać i w ten sposób co druga książka, jaka wpada w moje ręce roi się od błędów, które w większości można poprawić w ciągu 5 minut w jakimkolwiek edytorze tekstu z zainstalowanym słownikiem.

Mimo wszystko "Posiadłość w Portovenere" to powieść oryginalna, wciągająca i trzymająca w napięciu do ostatniej strony, a przy tym naprawdę niegłupia. Jeśli wszystkie pozycje w cyklu "Mroczne tajemnice" będą trzymały tak wysoki poziom, to wydawnictwo Prozami nie powinno mieć problemu z ich sprzedażą. W końcu czego szukamy w beletrystyce, jeśli nie ciekawych historii, które skłonią nas do chwili refleksji?

Ocena: 8/10

Hatak.pl jest patronem wydawnictwa.

[image-browser playlist="597109" suggest=""]

Autor: Jacek Ostrowski
Okładka: Miękka
Liczba stron: 239
Wydawnictwo: Prozami
Wydano: 2012
ISBN: 978-83-932841-9-1

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj