Po wyczekiwanym (osiem lat!) pojawieniu się tytułowej matki, a tym samym rozwiązaniu sporej części serialowej tajemnicy, w końcu przystępujemy do oglądania bez wątpienia ostatniego rozdziału. Niedługo pożegnamy Barneya, Robin, Lily, Marshalla i Teda. Zanim jednak to tego dojdzie, Carter Bays i Craig Thomas zdecydowali się podjąć realizacji jednego z najbardziej szalonych pomysłów w historii telewizji.

To będzie wyjątkowy sezon Jak poznałem waszą matkę. Po pierwsze, w końcu dane nam będzie bliżej poznać tajemniczą przyszłą żonę Teda. Po drugie, zgodnie z zapowiedziami, cała akcja tej serii rozegra się na przestrzeni trzech dni. Choć oczywiście sitcom CBS i tak przegrywa w tym starciu z Jak poznałem waszą matkę, które przedstawiały wydarzenia przez cały sezon niemal w czasie rzeczywistym, trzeba przyznać, że to odważna decyzja. Jak poznałem waszą matkę będzie musiało zrobić jeszcze większy użytek z retro- i futurospekcji niż dotychczas.

W dwugodzinnej premierze przyjęty koncept działa znakomicie. Co chwilę migrujemy po różnych liniach czasowych, odwołując się a to do sezonu drugiego, a to do ósmego, a nawet zaglądamy w przyszłość. Zabawa z czasem i wszechwiedzącym narratorem zdecydowanie ułatwia zadanie – wprawdzie 24 odcinki opowiadają historię 55 godzin przed ślubem (plus prawdopodobnie pokazana zostanie też cała ceremonia i chwila po niej), ale bohaterowie nie są zmuszeni do siedzenia w jednym miejscu i ciągłego rzucania kolejnymi żartami. Jest bardzo dynamicznie, z tym że…

[video-browser playlist="635019" suggest=""]

…niezbyt śmiesznie. Przyjęty schemat w pierwszym odcinku wciąż funkcjonuje jak należy; aktorzy starają się z całych sił, ale trudno nie przyznać, że poszczególne żarty nie są już tak świeże jak kiedyś. To, co w moim przekonaniu udało się Przyjaciołom i Kronikom Seinfelda, czyli zachowanie świetnego humoru aż do samego końca (nawet pomimo lekkiego zmęczenia już danymi postaciami), How I Met Your Mother straciło już kilka lat temu i do tej pory nie potrafi tego odzyskać.

Gdyby nie Neil Patrick Harris i Cobie Smulders, to historia ich potencjalnego pokrewieństwa mogłaby wywołać jedynie uśmiech politowania. Podwójna premiera dziewiątego sezonu pod względem humoru prezentuje podobny poziom jak rok temu. Biorąc pod uwagę małą narracyjną rewolucję, jest to spory zawód. Znów będziemy oglądać ten sitcom tylko dla fabuły, co nie jest najlepszą rekomendacją dla serialu komediowego.

Tegoroczna premiera upływa jednak pod znakiem tytułowej matki. Ostatnio pozwolono jej powiedzieć ledwie jedno zdanie, ale tym razem na ekranie gości nieco dłużej. Oczywiście wciąż raczej przewija się w tle i pozostaje (przynajmniej w teorii) w cieniu piątki głównych bohaterów, tak by podtrzymać atmosferę tajemnicy, która powoli będzie rozrzedzana z każdym kolejnym odcinkiem.

[video-browser playlist="635021" suggest=""]

O matko, ależ to był dobry wybór! Już po chwili interakcji z Lily (matka pozostaje na razie bezimienna) wiemy, że obsadzenie Cristin Milioti było strzałem w dziesiątkę. Przed młodą aktorką stało nie lada wyzwanie - oczekiwania widzów po ośmiu latach były wręcz nierealistycznie wygórowane. Milioti udowadnia jednak, że niemożliwe nie istnieje i pokazuje, na jaką matkę czekaliśmy. Jest ładna i urocza, a jej postać ma fantastyczne poczucie humoru. Ted szukał dla siebie kobiety idealnej – z niesłychaną radością donoszę, że twórcy serialu mu ją znaleźli.

Daleko tegorocznej premierze do czasów świetności serialu, ale twórcom w jakiś sposób udało się znów zainteresować na tyle, żeby wyczekiwać kolejnych odcinków z niecierpliwością. Nareszcie mamy tytułową postać w stałej obsadzie, a także odważny pomysł na akcję całego sezonu. Jak widać - potrzeba jest matką wynalazków.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj