Pierwsze kilka minut ostatniego odcinka to fantastyczna rozrywka, emocje i akcja. Atak na kosmitów mających odciągnąć uwagę od prawdziwego celu jest prostym i efektywnym planem; do tego Pope z działem w ręku niczym Rambo stawia czoło wrogom w wydawałoby się samobójczej misji. Trochę mieszane odczucia wywołuje sam atak na ważny cel. Gdzie ochrona Espheni? Czy wokół bazy nie powinni mieć rozstawionych wartowników? Rozumiem nietraktowanie przeciwnika poważnie oraz fakt skutecznego odwrócenia uwagi, ale Espheni są świadomi udziału Volmów, więc chyba powinni uważniej podchodzić do każdego aspektu tego konfliktu. I na tym kończy się znakomita część odcinka, gdy zbyt szybko i za łatwo wszystko kończy się sukcesem.
Pojawienie się statku matki Volmów wyszło nawet efektownie. Gdzieś w powietrzu wyczuwalne jest napięcie, bo tak naprawdę nie wiemy, jaki jest ich cel. Czy w istocie chcą pomóc ludziom? Czy mają ukryte plany i również okażą się łotrami? Częściowe rozwiązanie tego wątku jest mało satysfakcjonujące. Nawet nie zasugerowano nam żadnej tajemnicy związanej z Volmami poza słowami Karen, że mają ukryty cel, tyle że takie informacje z jej ust nie nadają im żadnej wagi i trudno je traktować poważnie. Fakt, że Volmowie okazali się tym, kim mówią, jest rozczarowaniem. Przemówienie ich wodzowi do rozsądku jest jakieś takie banalne. Wszystko nabiera dziwnej słodyczy, która nie smakuje najlepiej.
Najlepsze sceny odcinka są tak naprawdę dwie - Karen dostaje kulkę od Toma oraz Maggie bezwzględnie dobija Karen. To jest powód do świętowania, bo pozbyto się kreskówkowego łotra, który nie był w żadnym względzie ciekawy. Karen wprowadzała dziwaczny wątek trójkąta miłosnego, który prowadzony był niezwykle nieumiejętnie i nie pasował do tego serialu. Jeśli chcę oglądać tego typu romanse, to włączam seriale stacji CW. Wprawdzie Karen jest kłamcą, ale kilka jej słów może nam sugerować, co zobaczymy w czwartym sezonie. Z jednej strony wszystko powraca do punktu wyjścia z początku serialu. Znowu wędrówka i, najpewniej, ślamazarna próba walki z Espheni. Z drugiej natomiast wydaje się, że odkryjemy jakąś przerażającą tajemnicę o Volmach i zakończy się to współpracą ludzi z Espheni przeciwko wspólnemu wrogowi. Nie zdziwię się, jeśli tak to będzie wyglądać. Da się odczuć tutaj umyślne nawiązania do II wojny światowej i współpracy Aliantów ze Związkiem Radzieckim. Pytanie pozostaje, kto tak naprawdę będzie w tym serialu odpowiednikiem Niemców?
Miłym akcentem na koniec jest córka Toma i Anne, która zgodnie z oczekiwaniami jest inna. Po dwóch miesiącach wygląda na sześciolatkę i do tego ma wyjątkowe moce. Pokaz wyciągnięcia robali z Lourdes intryguje, bo widzimy, że Alexis jest w pełni świadoma swoich umiejętności. Najprawdopodobniej w trzecim sezonie okaże się, że Espheni zrobili coś dodatkowego z Anne i córką, co wpłynie na losy świata.
Falling Skies kończy się odcinkiem dość przeciętnym i po raz kolejny udowadnia, że twórcy nie mają dopracowanego w szczegółach pomysłu na ten serial. Trzeci sezon miał więcej zapychaczy niż niejeden serial 20-odcinkowy. Jest to zmarnowany potencjał interesującego motywu z nową rasą pozaziemskich istot. W ogóle nie wiadomo, czym ma być Falling Skies - opowieścią o walce z kosmitami, czy nie najlepszą obyczajówką i romansem w jednym.