Kiedy już wszyscy miłośnicy uniwersum stalkera stracili nadzieję, że Michał Gołkowski do niego wróci, znienacka, niespodziewanie i jak grom z jasnego nieba objawił się Powrót.
Oto Miś osiadł na Dużej Ziemi ze swoją ukochaną Nastią-Durą, którą kiedyś on wyciągnął z Zony, a później ona wyciągnęła z niej jego i stara się żyć normalnym życiem, prowadząc firmę i co jakiś czas w legalny sposób dostarczając sobie adrenaliny, której mu wyraźnie brakuje. Jednakże Zona nie przestaje wołać go niczym mityczna syrena, a nawet bardziej przekonująco – podsuwając znaki i dawnego towarzysza stalkera na próg domu. Chcąc nie chcąc, Misza musi do niej wrócić, tyle że… Zona już nie jest taka sama. Na jej obrzeżach gromadzą się jak sępy, blogerzy, strimerzy, influencerzy, jutuberzy, zwolennicy teorii spiskowych, samozwańczy naukowcy, przeciwnicy i obrońcy zwierząt oraz kukurydzy monsanto, wyznawcy teorii chemtrails i kultu płaskiej Ziemi, a wkraczający do Zony Miś prowadzi ze sobą „turystów”, dobrze wiedząc, że mają małe szanse na przeżycie – w końcu nawet najdroższy detektor anomalii może zawieść.
Powrót do uniwersum stalkerowskiego w wykonaniu Michał Gołkowski jest jak skok na główkę do jeziora, kiedy nie mamy pojęcia, jakie jest głębokie – decyzja ryzykowna, ale kusząca, zwłaszcza w gorący, letni dzień. W zasadzie czytanie czegokolwiek, co wyszło spod pióra Gołkowskiego to podobnie kuszący kąsek, ale właśnie Ołowiany świt, pierwszą polską powieścią osadzoną w świecie S.T.A.L.K.E.R.A. autor zaczynał swoją przygodę z pisaniem, która stała się jego przygodą życia.
Powrót nie zawodzi ani jako kolejna książka z cyklu, ani jako osobne, żyjące własnym życiem dziełko. Wciąga, oszałamia, nie pozwala na oderwanie się choćby na chwilę. Ponownie dostajemy inteligentny, soczysty, precyzyjny język, miejscami lakoniczny, ale doskonale oddający istotne detale, dobrze stworzone nowe postacie drugoplanowe, postacie z przeszłości, za którymi tęskniliśmy i Misia, który raz jeszcze przykuwa całą naszą uwagę. Chociaż może to Zona – żywa, inteligentna i złośliwa gra tu pierwsze skrzypce? W każdym razie Powrót pochłania do tego stopnia, że ani się człowiek nie obejrzy, a już dociera do finału, a miałby ochotę na dwa razy więcej. Tyle, że po przeczytaniu, wychodząc z domu, ma się nieodpartą ochotę rzucać przed siebie muterkami… tak na wszelki wypadek.
Dodatkowo cieszy klasyczna dla cyklu oprawa edytorska i graficzna, z rysunkami Pawła Zaręby (nie da się ukryć, że Miś z grafik jest bardzo podobny do Miszy Gołkowskiego), świetną okładkową ilustracją Ivana Khivrenko i pod opieką redakcyjną Ewy Białołęckiej.