Tym razem akcja kręci się wokół... nie zgadniecie! Alana! A raczej jego związku z Lyndsey. Przyznam szczerze, że jest to już niezwykle irytujące, jak bardzo oklepanymi tematami posiłkują się twórcy, żeby ratować serial. Do Alana dzwoni narzeczony Lyndsey i mówi mu, że podejrzewa ją o zdradę. Jak się łatwo domyślić, Harper wpada w panikę, ale stara się robić dobrą minę do złej gry. Jako swoje alter ego Strongman spotyka się z facetem swojej byłej kobiety i rozmawia. Okazuje się, że Lyndsey zdradza swojego lubego z... Waldenem! Farsa na całego i fanfary. Oczywiście pod koniec odcinka wyjaśnia się, skąd detektyw miał zdjęcia akurat Lyndsey z Waldenem, ale do tego jeszcze wrócimy.
Alan zamiast naprostować sytuację, postanawia grać dalej w tę grę, co zmusza Waldena do zaszycia się w obskurnym motelu. Pomaga mu Rose, która nagle pojawia się ponownie w jego życiu - pomimo zakazu zbliżania. Reszty można się już domyślić: smutny Schmidt zostaje wykorzystany przez Rose, która stała za całą intrygą, żeby ponownie się do niego zbliżyć.
[video-browser playlist="633632" suggest=""]
Oj, niewiele miał ten epizod dobrych momentów. Na pewno na plus można zaliczyć Rose, która mimo że wciąż jest taka sama, do tego mocno irytująca, to zawsze stanowi powrót do czegoś znanego z Dwóch i pół. Skoro już praktycznie nie pokazuje się matki Alana, a Jake również zniknął, to chociaż Rose jest takim elementem powracającym. Na Bertę też już nie zawsze można liczyć, bardzo obcięto jej udział.
Kolejnym niewielkim plusem jest pomysł Lyndsey na to, jak odwrócić całą sytuację. Zaproponowanie trójkącika z Jenny to niezły pomysł. Sama rozmowa Alana z facetem Lyndsey również była momentami zabawna.
Dwóch i pół to równia pochyła. Serial jest mało zabawny i zdaje się być prowadzony na siłę. Pomysł na wprowadzenie córki Harpera miał zapewnić upragniony powiew świeżości - niestety nie wyszło. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby wrócono na dawny poziom. A nie, jednak wiem: Charlie musiałby zmartwychwstać.